wtorek, 31 marca 2009

Vivienne Westwood - Libertine


Libertyn potrafi oczarować. Niby zaczyna delikatnie,ale potem pokazuje słodycz zakazanego owocu. Zaczyna się przyjemność , rozkosz, której zupełnie się nie spodziewało...

...bo początek wydawał się taki zwykły-ot cytrusowy i świeży. Już myślałam,że 'alternatywę dla ciężkiego boudoir' trzeba było wziąć bardziej serio i ,że Libertine pozostanie cytrusowym śweżaczkiem z lekko ziołowym posmakiem.

Na szczęście szybko stracił na swojej świeżości , bo przełamany owocową nutą zyskał rozkoszną słodycz. Gdy do grejpfruta dołączył ananas zrobiło się całkiem przyjemnie-ciepło , 'energicznie' i żwawo. Gdzieś tam w tle przypomina o sobie konwalia udając delikatna i niewinną,ale w połączeniu z bergamotką robi się kusząca. Róża na tyle dobrze stapia się z resztą ,że całość nie staje się wzniosła i romantyczna ,a jedynie trochę bardziej odurzająca.

Potem prawie zupełnie odpada grejpfrut i zostaje słodycz ananasa, odurzająca róża i ambrowe ciepło. Mimo ,że najświeższa nuta 'odpadła' zapach pozostaje nieprzytłaczający i pobudzający.

Dopiero pod koniec górę bierze ambra i słodycz. taki miły posmak po 'zabawie' z libertynem :) No i na szczęście paczula nie spłatała figla...ani przez chwilę nie śmierdzę stęchlizną ;)

Wielką zaletą zapachu jest dla mnie jego zmienność. Zapach w trakcie swojego trwania dość mocno się zmienia-pierwsze świeże nuty, zupełnie nie przypominają tego , w co zaraz zapach się rozwinie. A końcówka jest znacznie cieplejsza i bardziej leniwa niż 'środek'.


Opakowanie- bardzo ładne. Z grubego szkła, ze sporą nakrętką nawiązującą do jabłka królewskiego. Nakrętka może być uznawana za troszkę tandetną,ale przynajmniej jest niezwykła :) Jedyną wadą jest to,że lepiej nie nosić flakonika w torebce czy plecaku, bo z jabłkiem może się coś stać :)

Trwałość-
zadowalająca,ale gorsza od Boudoir.

Gdzie pasuje-
dobry, oryginalny zapach na dzień. Dla mnie to świetne perfumy na wiosnę i lato. Nie taki zwykły świeżak, trochę słodkie, a nie przytłaczające. Zresztą pięknie rozwijają się na ciepłej skórze.

Komu pasuje-pasują mi do charakternej blondynki. Nie takiego słodkiego dziewczęcia ,a takiej , u której widać,że pod blond aureolą są i różki












Nuty zapachowe:
grejpfrut, ananas, konwalia, mech dębu, bergamotka, róża, patchula, piżmo, ambra

niedziela, 29 marca 2009

Maitre Parfumeur et Gantier - Santal Noble


Cóż...moja skóra jakoś dziwnie 'przyjęła' Santal Noble. Według opisu zapach miał być uwodzicielski,a mnie jakoś drażni zamiast uwodzić.

Zaczyna się nieprzyjemnie. Ostro, lekko ziołowo, pikantnie. Z goryczką.
Na szczęście odpychające preludium szybko mija i wyłaniają się bogate, gęste sandałowe nuty. Lekko słodkie, odrobinkę gorzkie. Harmonijne i łagodne. W tej fazie przypominają mi brązowy zamsz [no tak już mam,że zapachy często odbieram 'barwami' :)]. Miły w dotyku, gruby , mięsisty i nie tak subtelny jak np. aksamit. Przyjemnie ciepły. Lekko przyprawiony i nienachalnie słodki.

A potem słodycz gdzieś ginie. Zostaje goryczka z ziołowym posmakiem i ciepłem ambry. Tu przestajemy się lubić z Santal Noble, bo do tego wszystkiego dochodzi paczula i całość przypomina mi zapach zawilgotniałych, jesiennych liści, które potem ktoś próbuje zasuszyć w domu. Lekka stęchlizna, może trochę pleśni...oryginalnie,ale nieprzyjemnie :)

Gdy zapleśniałe liście wietrzeją, robi się znowu przyjemnie- drzewnie, ciepło. Niknie gdzieś goryczka i zapach robi się szlachetny, głęboki, dostojny.

Santal Noble jako 'dzieło' doceniam i szanuję,ale raczej nie zaopatrzę się w więcej niż ta próbka ,z której teraz korzystam. Po prostu nie pasujemy do siebie i tyle. Początek nawet mi się podoba,ale zobowiązuje do przetrwania zbutwiałych liści. I niestety drażniąca faza trwa na mnie najdłużej. Do tego SN jest raczej 'sztywny'- bardziej pasowałby do eleganckiego faceta niż do mnie ;)


Dla mnie Santal Noble jest jak jesień. Najpierw ciepła, sucha i pogodna,a potem, niestety 'atakuje ' wilgocią. Świat 'śmierdzi' wilgotnymi liśćmi topiącymi się w kałużach, robi się coraz bardziej szary i ponury. By w końcu spadł śnieg i przykrył śmieci i zgniliznę. Robi się czysto, biało, szlachetnie.


Opakowanie- całkiem ładne. Szlachetne, proste. Kolor też ładny.

Trwałość- średnia. Gdy pierwszy raz testowałam Santal Noble, na drugim nadgarstku 'siedziało sobie' Daim Blond. I trwało sporo dłużej niż SN.

Gdzie pasuje- Raczej na wieczór. Jest bogate , eleganckie. Nie pasuje jako zapach dzienny na lato i wiosnę.

Komu pasuje- mimo,że to unisex, jakoś bardziej kojarzy mi się z zapachami męskimi.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: ziarno kawy, pikantne olejki, kadzidło

nuta serca:drzewo sandałowe, paczuli, wanilia, wetiwer
nuta bazy:ambra, mech dębowy, wanilia, kastoreum

Demeter - Cinnamon Bun



Cinnamon Bun mnie zaskoczyło. Spodziewałam się po cynamonowej bułeczce cynamonowej kluchy. Czyli dużo zgaszonego, 'przyćmionego' cynamonu...a tu bibliotek Demeter zaserwowała mi pyszną szarlotkę. To nie sam cynamon. Nie pieczywo z cynamonem ,a cynamon z soczystymi, podgrzanymi jabłkami!

Na początku cynamon jest tu żywy, świdrujący, ciepły i cudownie słodki. Nie dusząco, ogłuszająco słodki,ale 'przyprawowo' słodki. Potem dochodzą kwaskowe jabłka i też jest świetnie. Tak domowo, swojsko , przytulnie i ... bezpiecznie.

Zapach specjalnie nie ewoluuje. Z fazy ciepłego jabłecznika nie przechodzi w nic innego , tylko słabnie.

Jak chodzi o odwzorowanie, to tak jak pisałam-do bułeczki to mi nie pasuje ,ale człon 'cinnamon' odwzorowany jest cudownie. To jeden z najpiękniejszych cynamonów jakie wąchałam.Prawdziwy, ciepły, świeżo roztarty.


Opakowanie- jak wszystkie u Demeter

Trwałość- ogólnie średnia,ale jak na Demeter dobra ;)

Gdzie pasuje-na chłodne jesiennie i zimowe wieczory. Cynamon rozgrzewa...

Komu pasuje- dziewczynie o ciepłym uśmiechu, ubranej w gruby, wełniany sweter.


autor zdjęcia:
ambertincher [Deviantart]

wtorek, 17 marca 2009

Etro - Messe de Minuit


Zastanawiam się gdzie Ci, którzy twierdzą ,że w Messe de Minuit czuć trupem, tego trupa znajdują...Może działa tak atmosfera zapachu-nieco mroczna, ciemna, gęsta,a jednocześnie ciepła i żywa [tak-jest tu coś żywego,a nie martwego]

Może po prostu Messe de Minuit do taka herbatka z wampirami.Umarli,a jednak żywi i ciepli...jedni widzą w nich trupy, inni czują od nich ciepło.


W pomieszczeniu jest prawie zupełnie ciemno. Odrobinę światła dają palące się na stole świeczki. W pokoju jest parno i duszno. Grupka osób przy stole rozmawia szeptem. Nie śmieją się , nie żartują. Atmosfera jest poważna, napięta, pełna grozy. Mniej więcej tak maluje mi się Messe de Minuit.

Na początku czuję ogromną ilość cynamonu-rozgrzewającego, ciepłego, pikantnego. Z niego wyłania się ciemna i żywa bergamotka [stąd ta 'herbatka'],a potem ciepły, miły aromat pomarańczy. Mroczniej się robi jak do głosu dochodzi kadzidło.

Kadzidło w MdM jest chyba najsłodszym kadzidłem jakie do tej pory miałam okazję poznać. Doprawione cynamonem , skórką pomarańczy i odrobiną miodu [który czuję dopiero pod koniec.I to bardzo krótko i leciutko]. Wszystko wydaje się być słodkie , piękne i urocze, gdyby nie ta duchota. Nie wiem czy to paczula czy inne ustrojstwo dodaje ciężkości i duszności kojarzącej się z ciemnymi pomieszczeniami...i dzięki temu jest jeszcze ciekawiej. same pomarańczki i cynamon byłyby tylko przyjemnymi zapaszkami,a ta mroczna 'rysa ' na słodkiej całości sprawia,że zapach ma duszę. Tworzy nastrój,a nie tylko ładnie pachnie. Na szczęście paczula nie jest tu wilgotna [osuszył ją cynamon [?]].
Dobrze czuć też mirrę...piękną , silną, ciemną.

Końcówka jest jak świt-pomarańczowa, lekka poświata, i delikatna słodycz rozpraszają resztkę mroku. I kończy się Messe.


Opakowanie-średnio mi się podoba,ale może być. Przynajmniej jest wygodne.

Trwałość-na mnie bardzo dobra

Gdzie pasuje-zapach dobry na jesień i zimę [z naciskiem na zimę]. Wieczorowy [jak sama nazwa wskazuje :P] i ciężki.

Komu pasuje- kojarzy mi się z kobietami o pewnym , mocnym i przeszywającym spojrzeniu. Pewnymi siebie, silnymi.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: pomarańcza, bergamotka, labdanum, tangerine
nuta serca: kadzidło, mirra, cynamon
nuta bazy: paczula, piżmo, miód, ambra

czwartek, 12 marca 2009

Donna Karan - Labdanum


Labdanum jest zapachem szalenie charakterystycznym. Niby sam składnik znajduję się w wielu 'mieszankach',ale czyste labdanum ma inny wydźwięk. Tak jak w BC dominuje na mnie w pierwszej fazie i dość szybko traci na sile przytłoczone innymi nutami,tak tu można prześledzić całą jego 'ewolucję'.


Na początku jest ciemne, szorstkie , chropowate i drapiące. Jak błoto wcierane w skórę.Tkwią w nim drobne, trące kamyczki. Czuję cierpką, kwaskowatą goryczkę. Ciekawe i mimo że opis może odstraszać, to zapach warto poznać ;) Ma w sobie jakieś nieoswojone piękno-coś dzikiego i ruchliwego.

Z czasem Labdanum nieco się na mnie rozgrzewa. Robi się mniej szorstkie [ale dalej szorstkie jest], bardziej kleiste, ciemniejsze i gęste. Goryczka się wzbogaca, nasyca....
Ta faza drapie jak wełniany sweter-czuję ,że mam go na sobie. Na szczęście nie jest to nieprzyjemne towarzystwo, bo labdanum ma w sobie coś żywego. Coś wiercącego się niemogącego usiedzieć na miejscu i zwracającego uwagę. Jakoś się [z] nim nie nudzę ;)

Ostatnia faza jest na mnie nieco zaskakująca, bo czuję coś jakby....żonkila :) Nie wiem czemu ten lekko gorzkawy zapach tak mi się kojarzy, ale przynajmniej jest oryginalnie [a zapach żonkili nawet lubię ;)]



Opakowanie-proste, eleganckie.

Trwałość- kapryśna. Czasami wydaje mi się ,że szybko znika, potem znów go czuję,a czasami czuję go ciągle i mocno :)

Gdzie pasuje-najlepiej na zimowe i jesienne wieczory. Będzie dobry dla kogoś, kto lubi zwracać na siebie uwagę [ w odpowiedniej ilości skutecznie przebije się przez nawet wielką chmurę kwiatków :D]

Komu pasuje- unisex,ale chyba lepiej 'wyglądałby' na kobiecie. Niezbyt dobry wybór dla nastolatek.

środa, 11 marca 2009

Oriflame -Life Circle - Leaf


Drugi z serii i chyba najbardziej udany. Zapach reklamowany jako zapach leśnej nimfy i chyba coś w tym jest.


Zaczyna się bardzo mocno zielono-tak trawiasto-liściasto. Trawa jest tu soczysta, młoda , jasnozielona ,a listki wilgotne, lekko klejące [tak jak młode , brzozowe listeczki] i świeże. Bardzo udane otwarcie, bo nie znalazłam do tej pory bardziej zielonego zapachu. Zieleni niczym nie zmąconej, czystej , pięknej i niedrażniącej.

Z czasem w młodym i wesołym lasku zaczynają pojawiać się kwiaty:konwalie, trochę jaśminu i odrobinka młodych, nieduszących lilii. Całość jest tak zharmonizowana, że zapach pozostaje świeży, zielony i wilgotny. Nieprzytłoczony kwieciem. Nie słodki,a lekko kwaskowy. Jest w tym coś z zapachu młodej, przełamanej gałązki.

I tak już w sumie zostaje, bo dalej ten zestaw niewiele się zmienia.

Leaf kojarzy mi się z ciepłą wiosną. Z tym okresem , gdy słońce już całkiem nieźle przygrzewa, słupek rtęci już dawno minął 15 stopni , a wszystko na około jest zdrowo zielone i młodziutkie.


Z ciekawostek: jak zapytałam 'lubego' czym mu to pachnie [jego węch szczególnie dobry nie jest,ale czasami ma fajne skojarzenia], odpowiedział,że....ślimakiem. Ręce mi opadły i chyba się zorientował,że nie jestem szczególnie zadowolona z odpowiedzi, bo szybko dodał,że to tak fajnie z wiosną się kojarzy :) Cóż-w końcu ślimak żre liście i trawę, liśćmi i trawą sr*, więc i tym pewnie pachnie :P

Opakowanie- tak jak w przypadku SAP- ładne , estetyczne z kiepską zakrętką :)

Trwałość-
lepsza niż w przypadku SAP. Powiedziałabym,że jak na tą cenę zadowalająca

Gdzie pasuje-
zapach wiosenno-letni. Dzienny.

Nuty zapachowe:

nuta głowy: bluszcz, świeże listki, imbir

nuta serca: lilia, jaśmin, konwalia

nuta bazy:piżmo, ambra, paczula[?]

Oriflame -Life Circle - SAP


Przeważnie czegoś oryginalnego i nieco dziwnego szukam wśród zapachów niszowych. Czasami zerknę na perfumy wysokopółkowe i na ogół nawet nie chce mi się wąchać 'średniej półki'.

Na szczęście skusiłam się na próbki serii Life Circle by Oriflame. Tak jak Blossom i Fruit były wtórne i nieciekawe, tak Leaf i Sap od razu zwróciły moją uwagę. Nie stawiały na banalną urodę-na neutralne kwiatki, owocki czy słodkości. One poszły w kierunku 'niszowości' :)

Na pierwszy ogień pójdzie SAP, jako że jest pierwszym zapachem serii.

Początek bardzo sielski-czuję świeży rumianek i ogromną ilość świeżego rozgrzanego słońcem siana. Zapach jest tak ciepły i żywy, że mam ochotę zostawić wszystko w cholerę i wyjechać na wczasy w siodle . Tylko koniecznie musi być lato, bo w tym zapachu ukryło się samo letnie słońce-radosne, dające energię i beztroskę.

Gdybym miała temu zapachowi przypisać kolor , na pewno byłby to żółty. Szczególnie w tej fazie.

Gdy już otrzepię się z sianka i rumianku, pojawia się pod nim coś jeszcze-dojrzała trawa. Nie jest to wdzierający się agresywnie w nozdrza zapach trawy tuż po skoszeniu,ale zapach rozgrzanej , łagodnej, ciemnozielonej murawy.

Dochodzą też kwiaty. Czuję jakby lekki aromat konwalii i bratka. Całość ciepło-świeża, relaksująca i przyjemna.Dalej wszystko jest raczej statyczne, zapach niewiele się zmienia. Nawet wanilia siedzi cicho.

Zapach lata...szkoda tylko ,że to lato jest tak krótkie jak nasze, polskie. Trwałość kiepska.


Opakowanie-Dosyć ładne, w kształcie łezki. Tylko nakrętka szybko mi pękła,ale to raczej moja wina. Za taką cenę nie powinnam się spodziewać ,że będzie szczególnie mocna,a pakując w pośpiechu plecak, wrzuciłam SAP luzem.

Trwałość-jak wyżej. Marniutko.

Gdzie pasuje- idealnie pasuje na lato. Gorące, lekko spłowiałe od słońca

Komu pasuje-Kojarzy mi się z jasnowłosą optymistką. Dziewczyną nie przejmującą się codziennymi troskami,biegającą boso po łące i śpiącą na sianie.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: grapefruit i bratek .
nuta serca : jaśmin, rumianek i szałwia.

nuta bazy: piżmo i wanilia.

wtorek, 10 marca 2009

Heeley - Cardinal


Niestety, tylko na małej próbce miałam okazję testować Cardinala. A szkoda,bo ta krótka chwila , to za mało, żeby mieć go dość, żeby o nim zapomnieć, żeby nie chcieć go więcej poczuć.
A po tej chwilce tylko zaczęłam go pragnąć, chociaż wcale nie chce [wysoko się skubany ceni :P] . Zaintrygował mnie i zauroczył , mimo chłodu, który od niego bił na początku...


Na początku spotkania, był zimny jak lód.
Oschły i szorstki w obyciu drań.
Wyniosły gbur.
Dumy i zapatrzony w siebie... Mimo to pociągający.

Gdy byłam przy nim chwilę dłużej. Zaczęłam doceniać tę wyniosłość. Podziwiać dumę i nieprzystępność. Chciałam być przy nim jak najdłużej. Choćbym miała się przez ten czas modlić na kolanach.

Niektórzy porównują Cardinala do Avignon'u [Comme des Garcons]. Owszem-ma wspólne cechy,ale jak się przyjrzymy, to podobieństwo wydaje się nikłe. Dwa zapachy, które łączy 'katolickie' kadzidło,ale budują zupełnie inną atmosferę.

Początek jest nieprzyjemny. Zamiast dymu kadzidła, które od początku pachnie na mnie po Avignonie, czuje ostre, brudne, zaostrzone pieprzem labdanum. Mimo,że sam 'czystkowy' zapach lubię , to tym razem jest ono straszliwie zimne i jakby zawilgotniałe. Po prostu nieprzyjemne. Na szczęście szybko schnie i dalej już zostaje sucho. Nawet paczula przy Kardynale nie odważy się wystawić 'zawilgotniałej główki'. Pieprz też raczej przechodzi.

Dopiero po chwili wyłania się kadzidło-piękne , dumne i jasne. Jest bardziej dostojne niż w Avignonie. Tak jak w Avignon'skie kadzidło miało nastrój grozy , budowało specyficzną ciemną atmosferę, tak tu kadzidło daje chłód i dystans. Jest święte. Nie można go dotknąć , choć tak bardzo by się chciało.

Z czasem Kardynał przestaje być wysłańcem Boga. Nietykalnym, wysokim i uświęconym. Czuć ,że pod chłodną powłoką i grą pozorów bije ludzkie, ciepłe serce. Serce, które skrywa niespełnione pragnienia i uczucia. Kotłują się w nim pożądanie, gniew i pycha.
Tyle,że on to trzyma w sobie. Nie odkrywa kart przed nieznajomymi,ale gdy jest się z nim 'bliżej', gesty, dotyk i sarkastyczny uśmieszek zdradzają jego naturę.

W tej fazie coś delikatnie rozgrzewa na mnie Cardinala. Nie jest tak zimny jak Avignon. Ambra lekko ogrzewa skórę. Część kadzidła gdzieś wyparowuje i już nie ma ostrego dystansu.
I im dłużej Cardinal przy mnie jest, tym więcej święto dymu z niego wietrzeje i tym cieplejszy się staje...cóż- zakazany owoc kusi.



Opakowanie- ładne i pasujące do zapachu. Flakonik o szlachetnym kształcie z czarnym krzyżem.

Trwałość- tu spodziewałam się czegoś więcej.

Komu pasuje-
jak dla mnie unisex z lekkim wskazaniem jednak na zapach męski. Chociaż ciepła faza ładnie leżałaby i na kobiecie.

Nuty zapachowe:
nuta głowy:różowy pieprz, czarny pieprz, aldehydy

nuta serca: kadzidło, labdanum

nuta bazy:szara ambra, paczula, wetiwer

Donna Karan - Wenge


















Wenge zaczyna się dla mnie trochę nieprzyjemnie. Uderza mnie ostry, przyprawowo-ziołowy zapach wymieszany z alkoholem [nie wiem czemu przypomina mi jakąś anyżową nalewkę] .

Na szczęście to trwa tylko chwilę i spod nieprzyjemnej warstewki wyłania się ciepłe , promieniujące drewienko. Zapach mięknie, rozgrzewa się , subtelnieje. W miarę noszenia staje się słodszy i bardziej aksamitny...robi się na prawdę przyjemnie. Jakby dobrze wymasowane ciało poleć płynną , ciepłą, ciemną czekoladą.
Czekolada rozpływa się po skórze, rozgrzewa i relaksuje. Raz na jakiś czas Wenge pokazuje pazurki-jakaś przyprawowa nutka drażni nos i ożywia zapach ,żeby z tego rozluźnienia 'nosicielka ' nie usnęła. W tej fazie zapach jest dojrzały i najciekawszy. To jest ta fascynująca nutka w Black Cashmere,która łagodzi całość.

Potem przechodzi w słodkawy, drzewny akord na skórze i niestety traci na intensywności. Zostaje dyskretna , ciepła poświata. Coś intymnego i kobiecego. W takiej formie trzyma się na mnie dosyć długo.

W sumie Wenge nie ewoluuje specjalnie. Dużą zmianę odczuwam na początku-gdy drażniące ziołowe nuty ulatniają się z alkoholem. Potem zapach już tylko subtelnieje i 'mięknie'.

Całość kojarzy mi się z kobietą o śniadej cerze i ciepłych , dobrych oczach.
Kobieta uśmiecha się ,a jej uśmiech nie jest ni tajemniczy, ni kusicielski. Jest po prostu dobry i trochę rozczulony. Od razu wiadomo,że nie ma w niej nic niebezpiecznego. Nic czego trzeba by się bać.



Opakowanie-proste. Nic nadzwyczajnego.

Trwałość-ciężko określić. Gdyby liczyć tylko ten czas, w którym Wenge pachnie intensywnie, to wypadłoby kiepsko. Ale zostaje jeszcze ten czas gdy stopiony ze skórą, nadaje jej charakterystyczny posmak. Ta nutka pięknie dałaby połączyć się z innymi perfumami. Można próbować mieszać,ale jak dla mnie jest cudny 'w samotności'.

Gdzie pasuje-zapach dobry na chwile 'tylko we dwoje'. Nie przytłacza, nie ogłusza, nie odwraca uwagi...jest dyskretną ozdobą

Komu pasuje- zupełnie nie pasuje mi do 'rozszumianj' nastolatki. Raczej do kobiety dojrzalszej, potrafiącej docenić chwile ciszy i delikatnej przyjemności.

piątek, 6 marca 2009

Olivier Durbano - Amethyst



Na twarzy słodki uśmiech, a w sercu złe zamiary... Amethyst Oliviera Durbano to dwulicowa bestia, dla której zmylenie przeciwnika ,to pestka!

Zapowiada się niewinnie-częstuje garścią dojrzałych , różowych winogron, uśmiecha się kusząco...a w powietrzu delikatny zapach świeżego kwiecia usypia czujność. Przysuwa się troszkę, szepcze coś na ucho...kusi, zachęca, zwodzi.
A nawet ofiara nie zauważa jej wpływu.
Gdy zobaczy w niej zwierzę, będzie już za późno...Amethyst jest jak obcowanie z niebezpieczną kobietą. Zgubiony , kto się w niej zakocha [bo'fioletowa femme fatale' tania nie jest :)]


Fioletowy kryształ Durbano jest zapachem rozpoczynającym się słodyczą winogron i upajającą wonią jaśminu. Delikatny i jakby płytki początek dla tak dobrego zapachu. Po prostu Ametyst trzeba odkryć. Gdy zerwiemy z niego liliowe szaty, ukarze się głębia- kadzidlana otchłań pełna słodkiego, przejrzystego dymu. To zapach z ukrytym charakterkiem-z dymną duszą schowaną pod maską lekkości i 'słodkości'.
Ma w sobie dziwny rodzaj ciepła- niedosłownego, nienamacalnego, ulotnego. Rozkosznie , bez agresji ogarniającego.

W miarę rozwoju, kadzidło jest na mnie coraz wyraźniejsze. Zapach obnaża swą naturę jasnego, słodkawego kadzidła. Powoli zdejmuje owocowo-kwiatowe szaty i zostaje drzewne kadzidło.


Z dotychczas stworzonych przez Olivira Durbano zapachów, Ametyst jest najbardziej przystępnym dla szerszej publiczności. Najbardziej uniwersalnym i najłatwiejszym w odbiorze. Tak jak moja rodzina krzywi się na 'widok' Turmalina , tak Ametyst są w stanie znieść. Ba! Mamie się nawet bardzo spodobał. I dobrze, bo wybrałam go sobie jako jeden z zapachów na ciepłe dni [i nikt mi nie będzie truł,że przez moje 'śmierdzidła' boli ją głowa :)]


Opakowanie- patrz. inne flakony Durbano. Ten jest podobny, tyle,że z liliowym płynem i kulkami z ametystu.

Trwałość- Amethyst tez wypada gorzej niż Jade, ale trwałość jest przyzwoita po ok 4 godzinach dalej dobrze go czuć.

Gdzie pasuje-jest mniej zobowiązujący niż jego bracia. Nadaje się zarówno jako zapach dzienny , jak i wieczorowy. Dobry i do pracy, i na randkę. Nikt nie powinien od niego uciekać. Nawet latem, bo kadzidło jest na tyle lekkie,że nie stwarza 'gęstej' atmosfery :)

Komu pasuje-na pewno jest znacznie bardziej kobiecy niż Black Tourmaline, Rock Crystal i Jade. Mężczyznę 'wypachnionego' Ametystem podejrzewałabym o noszenie damskiej bielizny :)

Nuty zapachowe:

nuta głowy: bergamotka, pieprz, winogrona, malina

nuta serca: kadzidło, palisander, jaśmin, irys

nuta bazy: roślinna ambra, drzewo sandałowe, piżmo, wanilia

czwartek, 5 marca 2009

Amouage - Lyric


Piękny zapach na pograniczu szlachetności i dzikości.

W pierwszej fazie przeplatają się nuty intensywnych , odurzających kwiatów z lekkimi przyprawami. Czuję tam ciężką, 'dojrzałą' różę [niestety jak dla mnie trochę sztuczną], słodkie ylang-ylang, irysa i coś jakby frezję. Co prawda frezji w składzie nie ma ,ale na mojej skórze się pojawia :) Przyprawy i geranium zlewają się z kwiatami dodając 'pazur'.

Pierwsza faza jest niesamowicie kobieca,ale nie w znaczeniu delikatności, kruchości...to kobieta pewna siebie, silna i eksponująca swoje 'walory'. Uwodzicielka o tajemniczym uśmiechu przechadzająca się późnym wieczorem po ogrodzie.


Jak zapach trochę 'zwietrzeje', przemija intensywność sztucznawej róży i zostaje moja wyimaginowana frezja :) Zapach robi się dojrzalszy, dobrze wyważony i mniej migrenogenny [bo w pierwszej fazie kwiaty mogą uderzyć do głowy]. Jednocześnie jest Romantyczny i namiętny. Elegancki i kuszący.
Zmienny jak kobieta-raz wśród płatków błyśnie lekka słodycz, innym razem robi się bardziej winny, szlachetny.
Ale najpiękniejsze są momenty , kiedy ujawnia się kadzidło. Nie jest to kadzidło kościelne, jednoznaczne, mocne. To tylko leciutka smużka dymu obmywająca niektóre płatki.

Na koniec zostaje na mnie tylko waniliowa słodycz i piżmo. Pachnie trochę mydełkiem...no ale ładnym mydełkiem , więc mogę mu to darować ;)

Opakowanie- bardzo ładne, eleganckie w przepięknym kolorze głębokiej, ciemnej czerwieni. Pasuje do zapachu.

Trwałość-niezła,ale mogłaby być lepsza. Tak ze 3 godziny czuć go dobrze i mocno, potem cichnie i w tej formie pachnie jeszcze ze 2 godziny. Coraz ciszej i ciszej.

Gdzie pasuje-
zapach raczej wieczorowy. Pięknie komponowałby się w czerwoną, długą suknią.

Komu pasuje-kobiecie eleganckiej,o tajemniczym i głębokim spojrzeniu. Pewnej swojej kobiecości i wdzięków.No i takiej, której zapach intensywnych kwiatów nie przyprawia o ból głowy.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: bergamotka, kardamon, cynamon, imbir

nuta serca: róża damasceńska, arcydzięgiel, jaśmin, ylang-ylang, geranium, irys

nuta bazy: mech dębowy, piżmo, wetiwer, drzewo sandałowe, kadzidło, paczula, wanilia, tonka

Juozas Statkievicius - Statkus



"Może ktoś się będzie zżymał
Mówiąc, że to zdrożne wieści,
Ale to jest właśnie klimat
Morskich opowieści.

Kto chce, ten niechaj wierzy,
Kto nie chce, niech nie wierzy
Nam na tym nie zależy,
Więc wypijmy jeszcze.

Pij bracie, pij na zdrowie,
Jutro ci się humor przyda,
Spirytus ci nie zaszkodzi,
Idzie sztorm - wyrzygasz. "

[Fragment 'Morsich Opowieści"(szanta)]

Psikam na rękę i prawie mdleję...nie-to nie zachwyt zwalający z nóg. Raczej smród męskich, zawilgotniałych skarpet zostawionych na noc na wantach ,żeby się choć trochę "przewietrzyły".

Słowo 'Statkus' przypomina 'statek' i wydaje mi się ,że spokojnie mogę perfumy do statku przyrównać. Ale nie majestatycznie płynącego żaglowce, któremu wiatr majestatycznie napina karmazynowe żagle. O nie! Statkus jest statkiem schlanych , spoconych piratów, których fizjologiczne wydzieliny czuję w pierwszych fazach zapachu. Piraci jak to piraci-niemyci, spoceni, schlani, niektórzy rzygający...

Do rzeczy:
Na początku czuję jakąś obrzydliwą , fizjologiczną , ciepłą woń. Ciepło jakby z rozgrzewającego rumu...a fizjologiczna woń, to może też rum-już raz przetrawiony. Rzygowiny jakiś biedny majtek próbuje ścierać zawilgotniałą, zbutwiałą, cuchnącą szmatą [o! paczula?! Ci , którzy zarzucają Avignonowi smród starej szmaty powinni powąchać Statkusa. To dopiero szmata!].
Inne porównanie dotyczące pierwszej fazy, które przyszło mi na myśl, to żółty ser-dojrzały, słodkawy i cuchnący...Albo właśnie pot niemytych piratów :)

Jak już przetrwałam stęchły początek zrobiło się troszkę lepiej. Niestety niewiele-zapach stał się trochę bardziej szorstki, pojawiło się coś lekko drzewnego...część potu z pirackich owłosionych klat wywiała morska bryza :P Czyli dalej śmierdzi,ale mniej odrzucająco. W sumie im dalej , tym robi się lepiej.

Ale wytrzymałam! Nie zmyłam. I dostałam wyraźniejsze kadzidło. Całkiem ładne, spokojne, leniwe i pozbawione już ohydnej otoczki.Do tego słodkawe od wanilii , ciepłe i miękkie. Tyle,że w tej fazie zapach jest już dużo cichszy. Jakby cała załoga poszła spać-parę metrów dalej nikt już nie usłyszy,że przepływa koło ich łajby.

Cieszę się,że nie wzięłam w ciemno większej ilości niż próbka. Myślę,że nawet tej próbki nie zużyję, bo dawałam Statkusowi szansę parę razy i żadnej nie wykorzystał. Zawsze początek kusi mnie ,żeby natychmiast zmyć litewską niszę, potem poprawa jest na tyle niewielka ,że wolałabym mieć na sobie chyba każde inne kadzidło i dochodzimy do trzeciej , najmocniej kadzidlanej fazy. Wtedy oddycham z ulgą,że 'już najgorsze mam za sobą' i jest nawet ładnie. Ale po co wydawać kupę kasy,skoro jest tyle piękniejszych kadzideł i nie tzreba się męczyć z odrażającym początkiem?

Opakowanie- ładne , klasyczne.

Trwałość-całkem niezła. W ostatniej fazie jest wyczuwalny z bliska,ale trzyma się długo.

Gdzie pasuje- zapach racej na jesień i zimę. Bardziej wieczorowy niż dzienny.

Nuty zapachowe: kolendra, jaśmin, paczula, kadzidło, wanilia, benzoes, ambra, drewno kaszmirowe, piżmo.

poniedziałek, 2 marca 2009

Olivier Durbano - Black Tourmaline


Był Inkwizytorem. Chciał stać się sługą Pana. Chciał by jego szaty nasiąkły wonią palonego kadzidła.

Ale z marnowania kadzideł szybko zrezygnował,bo smród palonych zwłok szybko zabijał wszystkie inne zapachy. Swąd wdzierający się bezczelnie w nozdrza i budzący lęk gawiedzi. Woń okrucieństwa, bólu i grzechu świadczyły o jego naturze-bardziej demonicznej, niż ludzkiej.

W końcu nawet, skubaniec polubił zapach czarnego , gęstego smogu, nutkę siarki w powietrzu i jęki 'bezbożników'. Aż się dziwił ,że ten nieczysty dym tak przypadł mu do gustu.


No i mi, niestety też przypadł :) Niestety, bo część mojego otoczenia go nie znosi [chociaż na kolokwiach dobrze buduję atmosferę grozy]..no i ta cena...

Na początku Black Tourmalinie pachnie ostro, surowo i prawie 'boleśnie'. Pachnie nieszczęściem. Ma na prawdę złą aurę.


Dalej robi się bardziej mroczny niż straszny. Zapach silnej , 'brudnej' spalenizny rozchodzącej się w zimnym powietrzu...Zapach - demon. Zapach- sadysta.
Jak na demona przystało ma w sobie coś jednocześnie odrażającego i przyciągającego. I jak na sadystę przystało katuje-albo noszącego [o ile biedaczysko spryskało się pierwszy raz. I to dość obficie,a zapaszek jednak 'nie podszedł'],albo jego otoczenie [a z doświadczenia wiem ,że otoczenie na ogół za Black Tourmaline nie przepada...i to delikatnie mówiąc 'nie przepada' (badania przeprowadzone na rodzinie, bo dalsi znajomi na ogół nie powiedzą nikomu ,że śmierdzi jakby z piekła wrócił)]

Na końcu zostaje tylko chłodny, brudny zapach sadzy: czarnej, jeszcze odrobinkę dymiącej. Zapach umierającego płomienia.

Ciekawa była reakcja mojego 'wybranka' na ostatnią fazę BT. Spytał co to za zapach. Odpowiedziałam,żeby najpierw powiedział czym mu to pachnie [bo po co cokolwiek sugerować[?]]. Powiedział,że pachnie jak ołowiane żołnierzyki. I coś w tym jest...


Poza tym muszę przyznać,że BT budzi we mnie złe cechy. Jak ktoś mnie pyta czym pachnę mam ochotę odpowiedzieć np. 'gównem' po czym złośliwie zarechotać... Cóż-może po prostu 'swój na swego trafił' i powinnam zaopatrzyć się w większą ilość Czarnego Turmalinka :)



Rada, dla tych kórych Turmalin kusi-lepiej najpierw wywalczyć skądś próbkę zanim wyda się ponad 500 pln za flaszkę. To trudny zapach i ma więcej przeciwników , niż zwolenników.
Nie wystarczy rzucić okiem na 'skład', bo ta mieszanka dała dosyć nieoczekiwany rezultat.
Czuję tu kminek [trochę],palone drewno, troszkę kadzidła, skórę i troszkę paczuli. A cała reszta zmieszała się tak,że trudno cokolwiek odróżnić.


Opakowanie-ładne. Jak w przypadku Jade, jest proste, eleganckie i atrakcyjne. Chociaż kolor płynu bardziej podoba mi się w Jade, to brudny, ciemny popiel dobrze oddaje naturę zapachu.

Trwałość-Gorsza niż w przypadku Jade, czy Rock Crystala [o nim potem],ale nie jest zła [choć za tą cenę wypadałoby ,żeby był trwalszy]...muszę jeszcez podpytać otoczenie, bo może tylko mi te zapach na tyle pasuje,ze szybko przestaję go czuć :)

Gdzie pasuje-
no...tu trzeba uważać, bo jeśli ukochany/ukochana nie jest zapoznany/a z niszowcami,które 'pachną kontrowersyjnie', to na randce można kiepsko wypaść :)
No i chyba nie chcemy,żeby szef pomyślał,że dorabiamy w krematorium :P

Komu pasuje-zapach raczej męski, chociaż ja mam to gdzieś. Innym kobietom lubiącym zapach spalenizny też serdecznie polecam :)

Nuty zapachowe:

kardamon, kolendra, kminek, kadzidło, pieprz, palone drzewo, oud, skóra, drewno, piżmo, ambra, mech, paczula