czwartek, 30 kwietnia 2009

Serge Lutens - Clair De Musc




Za pierwszym razem , gdy wąchałam Clair De Musc, zauroczył mnie. Pachniał słodkawo, miękko, delikatnie. Byłam zaskoczona przy następnym użyciu. To nie był ten sam zapach! Zaraz po aplikacji pachniałam 'bezczelnym' mydłem...nawet nie jakimś drogim, ekskluzywnym,a takim zwykłym białym.
Potem przez dłuższy czas nie miałam ochoty na kontakt z piżmem Lutensa i dopiero niedawno wróciłam do testów. Jak się okazało na mnie po prostu raz pachnie ładnie,a raz jak najzwyklejsze mydło :) Nie wiem od czego to zależy,ale raczej nie od temperatury, bo pierwsza seria testów była zimą ,a druga teraz- ciepłą wiosną. I w obu seriach otrzymywałam różne 'wyniki'.

Clair De Musc , który mnie zachwycił pachniał delikatnie, ale z dużą 'siłą przebicia'.Na początku był trochę mydlany,ale wrażenie 'przesadnej czystości' szybko minęło.Potem stał się miękki, rozpływający po skórze jak śmietanka. Zapach piżma mieszał się z nutami pudrowymi, różą i jaśminem. Lekko wybijały się aldehydy. W ostatniej fazie był kremowo miękki, słodkawy i gęsty. Najładniejsze piżmo jakie miałam okazję wąchać. Jednocześnie pachniało czystością, niewinnością i delikatnością,ale miało jakiś zwierzęcy erotyzm.


Druga twarz piżmowca jest znacznie mniej ciekawa od początku pachnie jak mydło-białe, dobrze się pieniące, naturalne, prawie nieperfumowane. Kojarzy mi się z dużą, starą wanną z rzeźbionymi nóżkami i ogromną ilością piany. Pławi się w niej niepierwszej młodości, elegancka kobieta. Czysta, estetyczna,ale już nie tak piękna.

Potem czuć niewiele więcej niż zapach mydła. Wybija się stłumiony jaśmin i pudrowa, raczej przekwitająca już róża. Dopiero po dłuższym czasie Clair De Musc zaczyna przypominać 'siebie' z pierwszego testu. Robi się bardziej kremowe, delikatne i mniej oczywiste.

Pewnie nie kupię sobie większej ilości tego 'tworu' Lutensa,ale do zapachu będę jeszcze wracać , w nadziei,że przy następnym użyciu pokarze się od swojej najlepszej strony.

Opakowanie-jakoś 'ciemne' flaszki Lutensa bardziej mi się podobają :)

Trwałość-dość dobra. Tak z 5 godzin.

Gdzie pasuje-w ładniejszej wersji pasuje do łóżka. I to nie na długą , samotną noc :) Ogólnie zapach nie jest uciążliwy dla otoczenia , więc z powodzeniem może służyć za zapach dzienny 'na każdą okazję'.

Nuty zapachowe:
bergamotka, kwiat pomarańczy, piżmo roślinne, goździki (przyprawa), jaśmin, róża, piżmo pudrowe, biały irys toskański, sandałowiec z Mysore, nasiona ambrette, białe piżmo, aldehydy

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Olivier Durbano - Rock Crystal


Mało sympatyczny z niego typ-chłodny w obyciu samotnik, bez poczucia humoru. Zaciśnięte wargi i ostre spojrzenie mówią,że nie potrzebuje towarzystwa, ani niczyjej pomocy. Sam sobie dyktuje zasady według własnej moralności. Nie jest rycerzem z bajki-przystojniakiem na białym koniu, z długimi jasnymi lokami i zębami wyszczerzonymi w uwodzicielskim uśmiechu. RC jest raczej rycerzem nieco podstarzałym,z szorstkim zarostem, któremu życie dało w kość i pokazało jakie na prawdę jest-bez warstewki lukru, podwiązek porozrzucanych po komnacie i dwóch panien dworu pod kołdrą. Nieco zgorzkniały patrzy z dystansem i pogardą na rozpustny i zepsuty świat.

Taki jest Rock Crystal Oliviera Durbano-na początku trochę nieprzyjemny: chłodny, ziołowy i
cierpki. Raczej oschły typ,ale gdy nieco się otworzy pokazuje aromatyczne wnętrze. Jasny, wyraźny kadzidlany dym miesza się z gorzkawym pieprzem, odrobiną kminku,kolendry i innych przypraw. W tej fazie Rock Crystal jest stanowczy i surowy.Dalej chłodny ,ale już bardziej dostojny, niż szorstki.

Po pewnym czasie kwasek gdzieś znika zostawiając przyprawione kadzidło.
Dym jest chłodny , spokojniy , szeroką smugą ulatujący do góry. Intensywny i prowadzące resztę kompozycji. Wyraźni czuję również drzewo sandałowe w ładnej, surowej wersji i świeżą nutę lasu iglastego-gęstą żywicę spływającą powoli po korze i garść ciemnozielonych igieł.

Porównując Rock Crystal z pozostałymi klejnotami Durbano jest on najpoważniejszy. Gdybym miała określić jego charakter według systemu gie RPG, byłby chaotyczny dobry :) Kierowałby się własnymi zasadami,własnym kodeksem moralny, tak żeby być czysty wobec własnego sumienia. Idąc dalej Black Tourmaline z obłokiem czarnego dymu spalenizny byłby chaotyczny zły, Jade neutralny,a Amethyst chaotyczny neutralny :)



Opakowanie- ładne, choć jego bracia prezentują się lepiej. W przypadku Rock crystal'a ciężko 'na oko ' stwierdzić czy flakon jest z kamieniem, czy ze zwykłym szkłem.

Trwałość-
bardzo dobra-co najmniej 6 godzin czuję go na sobie.

Gdzie pasuje-dobry zapach do pracy i na spotkania służbowe. Mężczyźnie pasowałby raczej niezależnie od okazji, natomiast paniom polecałabym na okoliczności niewymagające podkreślenia kobiecości.

Komu pasuje- kojarzy mi się z osobą stanowczą i poważną . Kimś kto potrafi trzymać dystans i budzić respekt.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: kwiat pomarańczy, pieprz, kolendra, kardanom, kmin

nuta serca: kadzidło olibanum, benzoes, mirra, czystek (galbanum)

nuta bazy: drzewo sandałowe, cedr, wetiwer, nieśmiertelnik, mech dębowy, piżmo

niedziela, 26 kwietnia 2009

Hermes- Un Jardin en Méditerranée











Na początku jest kwaśno i 'bergamotkowo'. Zaczyna się niby zwyczajnie- świeżo i orzeźwiająco,ale to początek wspaniałej zapachowej opowieści.

Już po chwili dochodzi szczypta ziół [o ziołowy posmak podejrzewam jałowiec] i cyprysowych igiełek. Wszystko rozgrzane gorącym, śródziemnomorskim słońcem, które wydusza z drzew żywicę,a z liści odparowuje soki. Mimo to dręczone przez słońce rośliny są pełne życia-rozkwitają, zielenieją i puszczają nowe gałęzie, nawet jeśli większość krzewu już obumarła. Tę wolę życia i witalność znajduję w ogródku Hermesa.

Gdy pozwolę mu się rozwinąć,pojawiają się delikatne, niesłodkie kwiaty i ciepła drzewna nutka. Wszystko dalej nasączone cytrusowym kwaskiem. Ładne, ale dalej to nie najpiękniejsza faza zapachu.
W mojej ulubionej odsłonie większość cytrusów wietrzeje i odsłania delikatną , figową słodycz. Czuć dojrzałe owoce, woń gałęzi , na których rosną i liści , pod którymi się ukrywają. A to wszystko jest tylko elementem całego krajobrazu. Słodycz nie wybija się nachalnie,nie upaja, nie rozleniwia, a tylko dodaje uroku dobrze wyważonej kompozycji.


Tylko jedno troszkę mi przeszkadza. Zapach dogorywa na mnie zostawiając kwaśny 'posmak'. Taki nieprzyjemny kwasek na skórze.

Un Jardin en Mediterranee jest zapachem szalenie optymistycznym, wesołym i energetyzującym. Nie jest zwykłym świeżakiem,a świeżakiem gęstym , klejącym i głębokim. Balansuje na granicy między świeżością ,a lekkim orientem.

Ogródek Śródziemnomorski kojarzy mi się z wakacjami w Czarnogórze. Co prawda nie ma w nim nuty tamtejszego krzewu, której ciągle szukam w perfumach,ale jest ta sama aura-rozgrzane , wibrujące zapachami powietrze, orzeźwienie chłodnej słonej wody, wysuszone słońcem drewno i owocowy posmak.

Opakowanie-ładne, proste.

Trwałość-o niebo lepsza niż w przypadku Ogródka Nilowego. Długo pozostaje wyraźny.

Gdzie pasuje-cudowny na lato. Bogaty,niemęczący i z nutką świeżości.

Komu pasuje-unisex dla ludzi pełnych energii, gotowych do zabawy i radosnych.

Nuty zapachowe:

nuta głowy: mandarynka, bergamota, cytryna

nuta serca: kwiat pomarańczy, oleander

nuta bazy: cyprys, listek figowy, ambra, jałowiec, pistacje

czwartek, 23 kwietnia 2009

Hermes - Un Jardin Sur Le Nil








Ogródek Nilowy był pierwszym zapachem domu Hermes, który poznałam i jakoś zniechęcił mnie do testów pozostałych ogródków. Na szczęście potem powąchałam Jardin en Mediterranee i zmieniłam zdanie :) Ale o ogródku śródziemnomorskim potem.

Ogródek Nilowy zaczyna się cytrusowo. Pachnie ostro, kwaśno i po chwili gorzkawo. Nic specjalnego, bo 'to już było'.
Po chwili robi się trochę bardziej zielono i wodniście. Chłodno i świeżo. To chyba najładniejsza chwila życia tego ogródka.
W końcu wyłania się mango [które miało być główną atrakcją tych perfum]-rzeczywiście jest niedojrzałe, zielone i niesłodkie. Wydaje się raczej kwaskowe i wodniste. Dalej nie jest źle ,ale przecież nie o to chodzi. Jardin Sur Le Nil ma wielu fanów, więc spodziewałam się po nim czegoś więcej.

Po pewnym czasie czuję jakby trochę ziół i kwiat lotosu. Kwiat jest 'niewyraźny ' i raczej mdły. Przytłumiony grejpfrutem, przełamany zielenią. Lekki, delikatny i przejrzysty.

Pewne nadzieje wiązałam z kadzidłem, które w ogóle się nie pojawiło. Może jest jakaś leciutka nutka,ale wydaje mi się,że bardziej chcę w to wierzyć, niż rzeczywiście to czuję.

Całość jest rzadka i płynna. Bardziej przypomina opary, jakąś nieuchwytną aurę, niż konkretny zapach. Tylko cytrusy [i przez chwilę mango] przyjmują tu jakieś konkretne kształty. W sumie imię pasuje do zapachu, bo Ogródek Nilowy jest jak okolice Nilu wieczorem- jest chłodno ,większość parujących za dnia zapachów już się uspokoiła, osiadła, rozmyła...


Opakowanie-pasuje kolorystycznie-jasne, wodniste, żółto-zielone jak sam zapach.

Trwałość-na mnie kiepska. Po 2 godzinach zapach jest jak mgiełka. Po ok.4 nic już nie zostaje

Gdzie pasuje-na wiosnę i lato. Zapach jest niezobowiązujący, delikatny i nierzucający się 'w nos', więc nadaje się na co dzień-i do biura , i na spacer. Na spotkania we dwoje jest zbyt mało kobiecy [w końcu to unisex], a na wieczór jest zbyt delikatny.

Komu pasuje-unisex dla wielbicieli świeżaków.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: zielone mango, grejpfrut
nuta serca: tatarak, lotos

nuta bazy: klon, kadzidło

Heeley - Esprit du Tigre [Spirit of the Tiger]


Duch tygrysa...bez wątpienia. Zacięta bestia ryczy i miota się od początku. A zaczyna się kamforą. Pachnie ziołowo, rozgrzewająco i leczniczo. Do tego strasznie intensywnie. Nie ukrywam,że po takim preludium miałam ochotę po prostu zmyć tygrysią pręgę z nadgarstka, wrzucić go do 'perfumowej szafki' i na pewien czas o nim zapomnieć.

Nadzieję na to,że będzie lepiej dała mi mięta, która zaczęła się wyłaniać zza kamfory [która, na szczęście dosyć szybko się wywietrzyła]. Tyle,że doszły jeszcze goździki i okazało się ,że wiercącą kamforę zamieniłam na świdrujące goździki. Gorzkawe, aromatyczne,ale dalej medyczne. Pomyślałam tylko ,że zawsze lepsze to,niż 'apteczny smród' z 'otwarcia' i czekałam dalej.

Musiałam czekać dosyć długo,żeby przestać pachnieć jak chora :) Miętowy chłód trzyma długo,ale 'uwypuklają' się goździki i czuć kardamon. W tym momencie Esprit du Tigre zaczyna przypominać perfumy :) W miarę jak gaśnie, robi się cieplejszy.

Nie mogę odmówić Tiger'owi oryginalności. Tyle,że dla mnie to bardziej ciekawostka, niż zapach, który mogłabym z przyjemnością używać. Lubię tygrysy,ale ten najwyraźniej jest chory :)

Opakowanie-strasznie podobają mi się flaszeczki Heeleya. Są wyjątkowo eleganckie , estetyczne, bez zbędnych zdobień i dodatków,ale 'podpisane' świetną czcionką. I ten powykręcany tygrysek jest urzekający :D

Trwałość-oj, dobra. Trzyma jak maść Wick VapoRub-podobny zapach i potrafię śmierdzieć nią całą noc :)

Nuty zapachowe:
kamfora , mięta, goździki , kardamon

Damien Bash - Lucifer no. 3


Chodził za mną długo. Chciałam wypróbować całą serię Lucyfrów, ale trudno je dostać. Ten nawiedził mnie dzięki pewnej 'wizażance' [za co bardzo serdecznie jej dziękuję]. Dołączyła go jako 'niespodziankę', do innej próbki i sprawił mi więcej radości, niż molekuły 01, które były jego towarzyszem podróży.

Nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać: wyziewów piekielnych, gęstego dymu, spalenizny? W każdym razie obstawiałam coś ostrego, drażniącego i piekielnego.
I Pan Piekieł zaskoczył mnie po raz kolejny.

Ten Lucyfer nie jest rogatą bestią w oparach siarki. Nie jest mieszanką gniewu, nienawiści i zła. On ciągle jest aniołem o jasnych skrzydłach. 'Niosącym światło'[tłumaczenie słowa 'Lucyfer'], boskim ulubieńcem...tyle,że w jego sercu już kwitnie bunt i zepsucie.

Nie jest już dobry,ale dalej jest piękny. Przy boku nosi miecz i nerwowo gładzi rękojeść. Jakby kusiło go ,żeby dobyć broń i stanąć do walki...ale dalej ukrywa podłe zamiary pod słodką minką.

Na początku czuję alkohol [oczywiście] i jego 'nuta' dość długo miesza się z innymi zapachami, zanim pozwoli całości rozwinąć skrzydła. Potem robi się jakby troszkę ziołowy, dosyć ostry, zaczepny. Nabiera urody gdy pojawia się słodkawe ylang-ylang.

Jest w nim coś z Wet Garden Demeter-taka specyficzna wilgoć. Tyle,że bez świeżej zieleniny.

Z czasem zapach gęstnieje, staje się bardziej oleisty i mroczniejszy. Kadzidło z trudem przedziera się przez kiście ylang-ylang. Da się je wyczuć ,ale tylko 'przyprawia' słodkawe kwiaty i sandałowca, który po pewnym czasie zaczyna ładnie współgrać z kwiatami.

Całość robi się uwodzicielska i mroczna. Dosyć ciężka i odurzająca. A dalej tylko słabnie i niczym nie zaskakuje. Najdłużej utrzymuje się na mnie nuta przewodnia, czyli ylang-ylang.

Niestety nie doczekałam się mirry. I wciąż nie wiem jak pachnie elemi :) Jakoś nie doszukałam się w zapachu niczego, co byłoby wystarczająco mocne i mogłabym powiedzieć,że to coś nowego. Jak ktoś zna perfumy , które mocno tym pachną, to będę wdzięczna za informację ;)


Ogólnie wrażenia są pozytywne, mimo że miałam nadzieję na kadzidło,a dosłałam ciężkie, upajające kwiaty. Cóż...przynajmniej ylang-ylang kojarzy mi się ze zmysłowością, seksem i niezbyt grzecznymi zabawami, więc pod tym względem nazwa pasuje do zapachu. Lucyfer rysuje się tu jako istota piękna i zepsuta. Nie ma niszczycielskiej mocy.

Opakowanie-flaszka prosta, estetyczna i pasująca do zapachu. Na szczęście nie upchnięto Lucyfera w fikuśnym flakoniku.

Trwałość-
Dobra,ale bez zachwytu.

Gdzie pasuje-
na jesień i zimę. Bardziej wieczorowy, niż dzienny.

Komu pasuje- mimo że Bash nazwał swoje perfumy męskim imieniem, to bardziej kojarzą mi się z kobietą.

Nuty zapachowe:

ylang-ylang,kadzidło frankońskie, laudanum, mirra, drzewo sandałowe, elemi

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Serge Lutens- Daim Blond


Daim Blond od początku jest ładne. Oplata mnie mocny zapach słodkich kwiatów. Bardzo kobiecy i zmysłowy,a mimo to szlachetny. W tle czuć znajomy, lutensowy chłód tłumiony ciepłem głogu i coś, co kojarzy mi się z miodem.

Słodycz w Daim Blond jest wyjątkowa-bezczelnie udająca niewiniątko, wije się i pręży jak rozleniwiona kotka. Jest nietandetna, niesyntetyczna i 'nieulepowata'. Do tego gęsta i przyjemnie upajająca. Mimo,że kwiaty aż nią ociekają , to zapach jest nienachalny i nieprzytłaczający. Jest dyskretną ozdobą, wabikiem na szyi kobiety ,a nie ogłuszającym 'patrz na mnie!'.

Z czasem zapach szczególnie się nie zmienia. Robi się mocniej przyprawiony, zamszowy, gładki. Wyczuwalne jest namiętne piżmo.Do tego w pięknej ,ciepłej, niemydlanej 'wersji'.

Ten zapach to dekadencka blondynka,która raz delikatnie się uśmiechająca, a innym razem seksownie wydyma wargi.
Czarny, przekornie męski garnitur, tylko podkreśla jej kobiecość i kontrastuje z blond włosami oraz jasną cerą.Płynne nieśpieszne ruchy zdradzają pewność siebie.

Przy pierwszym naszym spotkaniu DB nie spodobał mi się. Musiałam dłużej go ponosić ,żeby móc docenić. Teraz chyba zacznę się na niego czaić :) Urzekła mnie właśnie ta naturalność i sposób w jaki zapach stapia się ze skórą.


Opakowanie-lutensowe, z 'ciemnej' serii.Jak chodzi o opakowania Serge'a,to to moja ulubiona seria.

Trwałość-używam oszczędnie, bo mam [przynajmniej na razie] tylko próbkę, więc ciężko mi powiedzieć jak zachowa się przy obfitszym użyciu. Stosowany w niewielkich ilościach jest na mnie bez ogona, raczej blisko skóry,ale bardzo trwały. Może jakbym się lepiej 'polała', to i ogon by wyrósł :)

Gdzie pasuje-świetnie nadaje się na wieczór-i spędzony z ukochanym, i na eleganckie przyjęcie.

Komu pasuje-kojarzy mi się raczej z blondynką [jak wyżej]. Pięknie komponowałby się z jasną,wieczorową suknią z grubego aksamitu :)

Nuty zapachowe:
nuta głowy: głóg, kardamon.
nuta serca: irys pallida, pestki moreli
nuta bazy: piżmo, heliotrop, skóra.

Guerlain-Aqua Allegoria - Winter Delice


Pierwszy wdech w okolicach nadgarstka spryskanego Winter Delice jest jak wciągnięcie do płuc świeżego , mroźnego powietrza. Zapach jest 'iglasty', żywiczny, pobudzający. I o dziwo nie kojarzy mi się z Bożonarodzeniową choinką. Bardziej z ośnieżonym lasem w środku mroźnej zimy. Ze skrzypiącym śniegiem, z czerwonym z zimna nosem i surową naturą.

Po paru minutach jodła nabiera 'mocy'. Robi się bardziej cierpka, żywa , prawdziwa. Uderza do głowy jak zbyt duży haust powietrza i musuje w nosie aromatem zastygającej żywicy.

Po jakimś kwadransie zza drzew nieśmiało wygląda kadzidło. Dymek szlachetny,nastrojowy, nie zajeżdżający spalenizną czy wędzarnią. Dopiero tu robi się bardziej świątecznie. Odrobinę cieplej.


Ale atmosfera na dobre rozgrzewa się dopiero po jakiś 30min , gdy zaczyna być wyczuwalna słodkawa nutka. Na początek słaba,zasypana igłami i tylko troszkę bijąca ciepłem,a potem rozgrzewająca imbirem,brązowym cukrem i jakby cynamonem . Tego trzeciego co prawda nie ma składzie,ale wydaje mi się,że to wanilia płata figle przeplatając się z innymi nutami. Wrażenie piernikowe, przyprawione i świąteczne.

Wraz z nasilaniem się słodyczy, cichnie jodłowa nuta. A po jakiś 2h od spryskania, po choince zostaje już tylko marny cień.

Tym co łączy ostrą , chłodną fazę zdominowaną przez jodłę z kuchennym, przedświątecznym popłochem i rozsypanymi przyprawami, jest kadzidło. Prawie do końca gra tu drugie skrzypce. Zawsze jest schowane za innym, mocniejszym zapachem, ale zawsze go uszlachetnia i dodaje nastroju.

Opakowanie- całkiem ładne i duże :)

Trwałość- dobra.

Gdzie pasuje- typowo zimowy zapach. Raczej nie wyobrażam go sobie poza zimą i okolicami [czyt. gdy leży śnieg]. Dobry zapach na co dzień. Nadaje się i do pracy,i na Wigilijny wieczór. Nie polecałabym go na 'romantyczne spotkanie'. WD jest za mało kobiece [w końcu to unisex] i za mało 'intymne' ;)


Nuty zapachowe:
jodła, szkocka sosna, somalijskie kadzidło, imbir, wanilia.

niedziela, 5 kwietnia 2009

YSL - Nu EDP



Pierwsze nuty Nu przypominają kadzidło zapalone pod suchą gałązką czarnego pieprzu. Dym otula zeschłe ziarna i przesiąknięty ich pikantnością wznosi się wyżej. Chłodny, spokojny , jasny.

To właśnie czuć przez pierwsze [ok.] pół godziny. Czarny pieprz w wersji 'nieświdrującej',ale dosyć ostrej, 'gładkie', spokojne kadzidełko i lekką nutkę bergamotki. Połączenie sprawia wrażenie statycznego, spokojnego i prostego. Ładne ,ale 'bez orgazmu'. Kadzidłu z Nu brak wzniosłości np. Avignon'skiego kadzidła, czy stanowczości Rock Crystal'a. Przy większości niszowych kadzideł wydaje mi się trochę nijakie.

Potem zaczyna być wyczuwalna orchidea. Truta i podkreślona dymem. Upajająca i słodkawa. Ciekawe było przejście z pieprznego kadzidła w kwiatowy dymek. Takie kontrastowe...
Całość pozostaje spokojna i mało dynamiczna,ale trochę tajemnicza. Smuga kadzidlanego dymu leci pionowo w górę. Nie jest szargana wiatrem, czy niespokojnie rwąca się na wszystkie strony.

W tej fazie zapach robi się bardziej elegancki , szlachetny, nieco słodkawy,ale dalej z nutkę pikantności. Całość jest sucha i chłodna. Nie stapia się ze skórą,ale unosi się tuż nad nią. Zostaje między nami pewne uczucie dystansu.

Nu na pewno jest zapachem ładnym i wartym uwagi. Podoba mi się,ale poznawszy inne,moim zdaniem ciekawsze kadzidła, sama bym go sobie nie kupiła [ale jakbym dostała na pewno byłabym zadowolona :)].


Opakowanie-jednocześnie oryginalne i proste. Przypomina mi puderniczkę. W miarę wygodne.

Trwałość-dosyć dobra.

Gdzie pasuje-Nu to raczej 'bezpieczna' wersja kadzidła. Nadaje się do pracy, na dzień i na wieczór. Jak chodzi o pory roku, to od jesieni do wiosny dobrze by się go nosiło. Wydaje mi się,że na upały by się nie sprawdził.

Komu pasuje-pasowałby kobiecie o geometrycznym uczesaniu-prosta, dość długa grzywka, prosto ścięte włosy. Najlepiej ciemne. Nie wiem czemu,ale z taką mi się kojarzy-kontrastową,elegancką bez przesady i poważną.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: bergamotka.
nuta serca: dzika orchidea, czarny pieprz.
nuta bazowa: kadzidło, drewno sandałowca, wetiwer

I Hate Perfume - Fire from Heaven


Nie wiem jak można było ten zapach nazwać ogniem z niebios. I nie wiem jak z tych nut, składników można było 'to' 'wyczarować'. Cóż... nuty były bardzo obiecujące,ale chyba wszystko zrzuconą na jedną, wielką kupę i zjarano, spalono, zniszczono...

Fire from Heaven zaczyna się dymem. Piekącym, 'ogniskowym', zimnym i mało aromatycznym. Dymem prędzej z palonych nieczystości , niż z niebios. Nie czuję w tym ani wzniosłego kadzidła,ani bogatej mirry,ani styrax'u. Labdanum na upartego mogę wyczuć [tylko nie wiem czy bardziej je czuję, czy bardziej chcę je tam czuć]...no i został jeszcze cedr i drzewo sandałowe. Tu mogę się zgodzić, bo jakaś podpałka była potrzebna :P Tyle,że może to być jakiekolwiek palone drewno.

No i tak jak Ogień z Niebios 'przyłożył' na początku dymem, tak dymem został. Stracił trochę na jadowitości, nie rzuca się już tak na nos, przypomina bardziej zapach spokojnie płonącego, jesiennego ogniska, w którym żegnają się ze światem stare , suche liście, martwe gałązki i wygniecione gazety. Nic nadzwyczajnego. Jest jeszcze jakaś wędzona nutka.

Ogólnie Fire from Heaven przywołuje u mnie obraz wiejskiego gospodarstwa- ognisko zżerające liście zaśmiecające ogród, wędzone mięso,żeby rodzina miała co jeść, szarość i trud życia
codziennego.


Jak łatwo wywnioskować z powyższego, jestem zawiedziona. Gdzie ten gniew boży? Gdzie gorący ogień? Gdzie , do cholery schowała się jakaś niebiańska wzniosłość?! Nie ma tu nic poza marnym, rozdmuchanym,' ludzkim' ogniskiem, szarym dymem i smugą smogu z wędzarni. To ludzki , słaby, przygasający ogień, a nie wypalający boski płomień.

FfH przypomina mi Black Tourmalline Oliviera Durbano. Tyle,że to co zaserwowało IHP to Turmalin obdarty z charakteru. Pozbawiony gniewu, wilgoci, kleistej gęstości i niepokojącego wydźwięku. Tak jak Turmalin był zły, szyderczy i wredny, tak 'Ogień z niebios' jest emerytowanym Turmalinem. Została spalenizna,ale spokojna, bez żaru, nie mająca siły by komuś zaszkodzić :)


Opakowanie- vide inne IHP

Trwałość-
tu też jest kiepsko. Fire from Heaven trzyma się na mnie jakoś krótko. Dużo krócej niż Tourmalin Durbano. Do tego,żeby porządnie zajechać spalenizną , muszę się dość mocno skropić.

Gdzie pasuje- zapach jesienno, zimowy. Nie pasuje na eleganckie przyjęcia, ani chwile intymne.

Nuty zapachowe:

kadzidło frankońskie, mirra, opoponaks, cedr, drzewo sandałowe, styrax, labdanum

sobota, 4 kwietnia 2009

I hate Perfume - Wild Hunt


Zapach dziwny i sugestywny. A w swoim dziwactwie piękny.

Najpierw czuć mokrą, trochę nadpleśniałą ziemię. Żyzną , czarną i wilgotną. Porośniętą kępami zielska i wilgotnego mchu. Przykrytą warstwą liści znaczonych śluzem ślimaka [na prawdę zapach kojarzy mi się w pierwszej fazie ze ślimakami :)].

Las z Wild Hunt jest gęsty i ciemny. Przestrzenie między drzewami są niewielkie i nigdy nie wiadomo co wyskoczy zza następnego pnia. Groza i niepewność wiszą w powietrzu.

Potem czuć znajomą wilgotną ziemię i zieloną dzikość Wet Garden. Roślinny nieład. Świerze , mokre liście, trochę dzikich kwiatów, wyciekające soki z połamanych gałązek, roztartą trawę. Poprzednia pleśń gdzieś znika zabierając ze sobą uczucie niepokoju
.

Gdybym miała wybrać między Wet Garden [Demeter],a Wild Hunt, wybrałabym to drugie. Jest ciekawsze, bardziej dynamiczne , mocniej się zmienia i trwa dłużej. A po pewnym czasie WH i tak pachnie prawie jak Wet Garden.


Jak chodzi o adekwatność nazwy do zapachu, to można to nazwać strzałem w dziesiątkę.

Początek jest jak bieg przez ciemny las. Ucieczka lisa przed pogonią. Mokre, nadgniłe liście zaplątały się w zmierzwionej sierści, błoto tryska spod łap, gałęzie kaleczą brzuch,a rzepy drą futro. Mimo to lis biegnie dalej,kluczy między drzewami. W końcu zmyla stado ogarów i zawziętych myśliwych.

Zmęczone zwierzę musi jeszcze znaleźć bezpieczne miejsce na odpoczynek. Znajduje je na leśnej polanie, gdzie może się położyć , wylizać rany i ogrzać się pierwszymi promieniami słońca przebijającymi przez pochmurne niebo. Na razie nie wyschnie, bo i ziemia, i trawa są dalej wilgotne. Ale trudno-natura jest surowa i każdy musi radzić sobie sam, a w tym przypadku koniec mógł być gorszy niż odpoczynek na mokrej trawie [na przykład jeszcze bardziej jechać pleśnią :)]



Opakowanie-
charakterystyczne dla IHP

Trwałość-
dobra. Na pewno lepsza niż Wet Garden.

Gdzie pasuje-wydaje mi się ,że najbardziej pasuje na wiosnę i jesień. Raczej zapach dzienny. Raczej nie polecałabym go na ważne spotkania biznesowe itp, bo obok 'klasycznej elegancji' on nawet nie leżał.

Komu pasuje-
Osobom kochającym naturę.

Nuty zapachowe:
porozrywane liście, połamane gałązki,wyciekające soki roślin, opadłe gałęzie, stare liście, zielony mech, jodła , sosna , drobne grzyby.

piątek, 3 kwietnia 2009

Demeter - Cannabis Flower


Cannabis Flower to dla mnie bardziej ciekawostka niż perfumy. Nie chciałabym tak pachnieć na co dzień. Ewentualnie jakbym miała jakieś zapachowe 'humory' to mogę się trochę skropić , powdychać i to wszystko.

A dlaczego Cannabis nie znajdzie dla siebie miejsca w mojej kolekcji?
...
Bo pachnie jak chwasty :)
Na początku czuję mocne zielsko. Lekko kwaśne , trochę gorzkawe. Raczej nieprzyjemne. 'Maryśkę' w tym wszystkim trochę czuć,ale stada rastaman'ów raczej nie będą się za mną uganiały. Co najwyżej uznaliby ,że ładnie i znajomo pachnę :)
Zioło z chwastami jest tu rozgniecione, trochę roztarte. Nie pachnie jak liście wygrzane w słońcu. Raczej jak zaniedbana plantacja przejechana kosiarką.
No i początek z 'flower' nie ma nic wspólnego. Sama zielenina.

Coś kwiatowego pojawia się potem [po 30 min.-1h]. Mało wyczuwalne,ale jest coś poza zielskiem. Niestety z tego co było zostaje ta drażniąca goryczka,która opuszcza mój nadgarstek dopiero jak zapach robi się leciutki, delikatniutki i prawie mówi mi 'pa'.

Podsumowując-zamiast Cannabis Flower wolę sobie kupić coś innego ,a jak zamarzy mi się pachnieć chwastem, to pójdę się gdzieś za darmo wytarzać :)

Opakowanie-vide inne Demeterki

Trwałość-tu jest nie najgorzej jak na Demeter. Nie paruje w takim tempie jak np. Wisteria. Trzyma się ok 3h.

Gdzie pasuje- zapach nadaje się na wiosnę i lato. Bardziej na wiosnę.

środa, 1 kwietnia 2009

Paco Rabbane - Black XS Homme



Późny wieczór. Pub. Dym w powietrzu, półmrok. W drzwiach ukazuje się mężczyzna...

...o ile mężczyzną można go nazwać-we włosach lśni brylantyna, usta pociągnięte bezbarwną pomadką, różowa koszula,w dłoni cienki papieros. Typ metroseksualny. Nie wiadomo czemu ostatnio taki modny. Z mężczyzny został kastrat, pedantyczny laluś.

I świetnie pasowało by do takiego Black XS Homme [dodatek homme to chyba jakieś nieporozumienie...].

Na początku B.XS jest przerażająco słodkie. Gdyby to była słodycz cynamonowa[który niby jest w składzie,ale zostaje skutecznie przytłoczony innymi 'łakociami'], lekko pikantna, to było by nawet ok. Ale nie-to truskawkowo-pralinowa słodycz. Ogłuszająca i niemęska. Do tego zapach jest mętny, zgłuszony, jakby trochę dymny [taki brudny róż :)]. Jedyny plus na mężczyźnie to, to ,że dobrze zagłusza smród fajek.

Potem truskawka robi się nieco przejrzała, kwaśniejsza kwasem fermentu. I dalej zmętniona, trochę 'zpaczulowana'.

Nie chodzi o to,że Black XS 'dla panów' jest nijaki. Nie. On ma swój charakter. Tyle,że jest niemęski. Pozbawiony ostrości, pikantności czy szlachetności. Jest opływowy i nie ma tu mowy o sile, twardości czy 'ostrych męskich rysach'.

Potem 'czarny, malutki' robi się na mnie jakiś syntetyczny. A jak w końcu przejdzie owocowa słodycz zostaje ambra z czymś paczulowym. Zapach coraz bardziej mętnieje, rozmywa się i znika.

Black XS opisywane jest jako zapach dla silnego,namiętnego rockandrollowca...tylko ciekawe czy znalazłby się prawdziwy rockandrollowiec, który by tego używał...

Zapach ten poznałam dzięki mojemu lubemu, który dostał go w prezencie. Stwierdził ,że jest 'pedalski' i spryskuje nim filtr od odkurzacza, więc z tą 'niemęskością' to nie tylko moja opinia :)

Opakowanie-fajne. Czarne z gotyckimi literami....no i róża pasuje do zapachu :) Przeszkadza mi trochę 'korek'. Jest otwierany jak zapalniczka [taka 'do napełniania] i nie można go całkiem zdjąć.

Trwałość-dobra.

Gdzie pasuje-na jesień i zimę. Latem można by się udusić będąc zbyt blisko pana obficie tym wypsikanego.

Komu pasuje-na pewno nie mężczyznom o delikatnej, chłopięcej urodzie. Wydawaliby się przy tym zbyt mdły i nijaki. Zniewieściały. Jedynym typem faceta , na którym mogłabym sobie wyobrazić [z pozytywnymi odczuciami] ten zapach byłby krótkowłosy brunet o bardzo męskich rysach.

Nuty zapachowe:

nuta głowy: kalabryjska cytryna, owoc kalamanzi
nuta serca: praliny, cynamon, balsam tolu, czarny kardamon
nuta bazy: drewno palisandru, czarna ambra, paczula