poniedziałek, 24 maja 2010

Demeter - Chocolate Covered Cherries


Nigdy nie przepadałam za wiśniami w czekoladzie w wersji 'do spożycia'. Jakoś miałam wrażenie, że i czekolada, i wiśnie lepsze są osobno. Tym bardziej dziwne jest,że gdy wącham nadgarstek skropiony Chocolate Covered Cherries, aż mi ślinka leci :)

Chocolate Covered Cherries z biblioteki Demeter to pięknie odwzorowany zapach dla wybrednych 'gorzko-czekoladożerców' . Czuć właściwie każdy składnik wiśni w czekoladzie-jest wisienka,słodki likierek i warstewka ciemnej, gorzkiej czekolady.

Przez pierwsze parę minut zapach jest wręcz idealny: skupiony na kontraście słodyczy z goryczką, z alkoholowym posmakiem. Potem , niestety trochę się psuje. Czekolada nabiera trochę syntetycznego posmaku, traci część goryczy i zaczyna bardziej przypominać jakiś wyrób czekoladopodobny. A likierek wietrzeje.

I im dłużej pachnę tym przysmakiem, tym więcej w nim czekolady,a mniej wiśni i alkoholu. Po niedługim czasie, zapach przypomina mi tanią czekoladę z owocowym nadzieniem .

Ogólnie wisienki od Demeter to zapach tak słodki, że aż ciężko mu się oprzeć . Dodatkowo cena za flakonik jest kusząca i wydaje mi się, że nawet jeśli perfumy dość szybko wietrzeją i przestają być 'tak idealne' jak w pierwszych minutach, to warto kupić sobie taki mały 15ml flakonik. Dla mnie to zapachowy 'poprawiacz' nastroju :)

Opakowanie-jak inne 'okładki' biblioteki Demeter.

Trwałość - kiepska.

Gdzie pasuje- na jesienne i zimowe wieczory :)

Komu pasuje- unisex. Jestem ciekawa jak rozwijałby się na męskiej skórze.

Ilustracje:
http://pyromaniac-blue.deviantart.com/art/cherry-series-7-150996018?q=boost%3Apopular+Chocolate+Covered+Cherries&qo=32
http://www.carouselcandies.com/store/index.cfm/cat/33/maincat/20.htm

http://www.candygram.com/details.php?item=5208

M. Micallef Printemps (Wiosna) z serii Les 4 Saisons


Mamy wiosnę [przynajmniej kalendarzową], więc tym razem parę słów o Micellaf'owej Wiośnie.

Preludium zapachu jest przyjemne dla nosa. Głównie czuć bułgarską różę. Z charakterystyczną, jakby lekko gorzkawą nutką. W miarę naturalną, choć na pewno mniej niż w Sa Majeste La Rose.
Innych kwiatów nie czuję.
Za to pojawiają się owoce. Przede wszystkim są to maliny , choć czasami woń róż z owocami 'zlewaja się' w jakąś brzoskwinię :)

Po jakiś 2 godzinach róży już prawie nie czuć. Zostają tylko słodkie maliny, z odrobiną wanilii. Nuty drzewne przez większość czasu siedzą przyczajone i nawet łba nie wychylą. Dają o sobie znać dopiero pod koniec 'Wiosny' i to tylko lekko zaznaczając swoją obecność.


Jako ,że obok Printemps ukazały się jeszcze pozostałe pory roku, warto by zwrócić uwagę na adekwatność zapachu i nazwy. I powiem szczerze ,że dla mnie te perfumy prędzej powinny zwać się 'Latem'. Pewnie to kwestia tego,że u mnie w ogrodzie róże kwitną dopiero latem,a maliny chyba wszędzie w naszym klimacie tak pięknie pachną gdy jak słońce dłużej ma okazję po nagrzewać krzaczki.

Atmosfera Wiosny od M.Micallef jest pogodna , ciepła. Jakby trochę się wysilić, można sobie wyobrazić wylegiwanie się na białym leżaczku, pod parasolką w ogrodzie pełnym kwitnących, różowych róż. Na kolanach stoi miska pełna soczystych, dużych malin,a na stoliku szklanka soku, po której wspina się spragniona osa.

Printemps przyjęłam bez euforii. W porównaniu z innymi zapachami M.Micallef [np. Night Aoud czy nielubiane przeze mnie Watch], ten wydaje się taki 'zwykły', nieoryginalny. Do tego bardzo poważną wadą jest trwałość . Jakbym miała skusić się na perfumy za TAKĄ cenę, to przynajmniej liczyłabym na to,że będę pachniała dłużej , niż wodą z kiosku...a założę się, że nie jedna tania woda 'trzyma' dłużej niż Wiosna. Po dwóch godzinach czuć maliny, potem trudną do zdefiniowania słodkawą papkę,a zaraz potem prawie nic.
Gdybym kupiła Printemps w ciemno, z rozczarowaniem sierdziłabym,że zapłaciłam kupę kasy za śliczny flakonik. Bo cóż innego? Zapach jest wtórny, nietrwały i raczej nie zwracający uwagi bardziej niż np. Bright Crystal Versace.

Opakowanie-flakonik jest chyba główną zaletą tych perfum. Buteleczka o klasycznym 'kroju' ozdobiona jest ciemnymi 'oczkami' i delikatnym rysunkiem wiotkiej gałązki.

Trwałość-kiepska. Szczegóły wyżej :P

Gdzie pasuje- według mnie zapach niezbyt nadaje się na chłodniejsze dni. Najlepiej rozwija się w temperaturze 20+. Co do okazji to pasuje na co dzień i na romantyczne, ciepłe wieczory.

Komu pasuje- zapach damski. Ja 'widzę' taką osłodzoną malinami różyczkę raczej na młodych kobietach.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: bułgarska róża
nuta serca: czerwone owoce, drzewo sandałowe, drzewo gajakowe
nuta bazy: wanilia, białe piżmo

Ilustracje-z Deviantart'a. Autorzy:
thefantasim
Ruskatukka
french_mermaid

wtorek, 11 maja 2010

Penhaligon's - Ellenisia


Ellenisia miała być nimfą - zwiewną, delikatną, mistyczną. Ja trochę inaczej wyobrażam sobie zapach nimfy-mniej kwiatów,a więcej zieleni, ale ewentualnie mogę 'inspirację' zaakceptować :)
Jeśli już koniecznie miałabym perfumy Penhaligon's porównywać do nimfy, byłaby to delikatna, sfrustrowana istotka zamknięta w zapomnianym, dzikim ogrodzie.
Ellenisia jest zapachem kwiatowym. Co prawda w pierwszej fazie czuć odrobinę owocowej słodyczy, która mi kojarzy się z nektarynkami, ale później za całą orkiestrę robią kwiaty.Na początku czuć ulotnego, nieśmiałego fiołka. Nieco cichego, bez morderczych skłonności jak to było u Lutens'a czy Toma Ford'a. Niestety biedny fiołek szybko daje się zdominować przez silną , bezlitosną konkurencję: jaśmin, różę i gardenie.
Przez większość trwania zapachu czuć właśnie to intensywnie pachnące trio. Z mojej skóry najintensywniej 'paruje' jaśmin. Na szczęście w dość stonowanym [jak na jaśmin] wydaniu. Nie jest ani migrenogenny, ani z paskudnym 'fizjologicznym' posmakiem. Uszlachetniony przez różę i subtelniejszy dzięki gardenii daje się znieść.
Całość kompozycji kojarzy mi się z zapomnianym, zapuszczonym angielskim ogrodem. Niegdyś wypielęgnowane, podcinane kwiaty rosły w wytyczonych im 'ramach'. Teraz , gdy nikt ich nie pilnuje, puściły dzikie pędy, zaprzyjaźniły się z przydługą trawą i chwastami.
W Ellenisii uchwycono zapach kwiatów o poranku. Płatki są mokre od rosy, a ciało przeszywa chód . Zapach płatków miesza się ze sobą, tak mocno,że w późniejszych fazach czasem ciężko rozróżnić poszczególne nuty. Zupełnie jakby kwiaty przemieszały się ze sobą, poprzeplatały gałęzie i walczyły o każdą zapylającą pszczołę :)
Ellenisia jest zapachem bardzo kobiecym. Pasuje do dziewczęcia zwiewnego, delikatnego i romantycznego. Kojarzy mi się z panienką dobrze wychowaną, nie spoufalającą się z chłopcami i nie wyzywającą. Trzymającą mężczyzn na dystans. A to dlatego,że kwiaty są tu w tak ostrym i zimnym wydaniu. Bez ciepła i przytulnej słodyczy.

Po paru testach wiem, że to zapach nie dla mnie. Nie lubię kwiatowych perfum, w których nie czuć silnie dominującej nuty jednego gatunku [na przykład jak w przypadku 'bzu' i 'piwonii' od Yves Rocher, czy fiołków i róży Lutens'a]. No i nie przepadam za jaśminem, który tu mimo wszystko dominuje.

Opakowanie- Ellenisia zamknięta jest w pięknym flakoniku. W delikatną karafkę ozdobioną fioletową tasiemką. Na szczęście inne zapachy Penhaligon's mają opakowania w tym samym stylu, więc może kiedyś taka śliczna buteleczka zagości w mojej kolekcji [nie mogę się doczekać 'spotkania z Lavendulą i Violettą :) ]

Trwałość- dobra.

Gdzie pasuje- zapach dzienny. Dobry na wiosnę i lato.

Komu pasuje- zapach damski. Dobrze zgra się z subtelną, naturalną urodą i strojem w romantycznym stylu.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: skórka mandarynki, liście fiołka

nuta serca: płatki gardenii i róży, jaśmin z Maroka

nuta bazy: nektar śliwki, wanilia


Ilustracje:
http://twosilverstars.deviantart.com/art/Little-Miracles-133353539
http://twosilverstars.deviantart.com/art/rose-57818612
http://yaamas.deviantart.com/art/The-Dew-Faery-12522885

czwartek, 6 maja 2010

Dawn Spencer Hurwitz - Tamarind Paprika


Pewnie gdybym nie dostała próbki jako miły dodatek do zakupionych perfum, jeszcze długo nie poznałabym tego zapachu. To przede wszystkim dlatego,że perfumy Dawn Spencer Hurwitz [DSH] dość trudno dostać w Polsce. Nie znam żadnego 'stacjonarno-wysyłkowego' punktu sprzedaży. Na Allegro też nigdy nie widziałam flakonu [co najwyżej jakieś próbki]. Na ebay'u w tej chwili tej marki nie ma [może czasami coś się pojawia. Nie wiem]. Pozostają więc tylko zakupy zagraniczne. A podejrzewam ,że Tamarind Paprika nie kusiła by mnie na tyle,żeby sprawić sobie flakonik 'w ciemno' :)
Do tego może być problem z kupnego akurat tej propozycji DSH, ponieważ zapach wydany był jak edycja limitowana [ Limited Holiday Edition 2007].

W każdym razie dane mi było poznać papryczkę. I nie żałuje, bo zapach jest niszowy w każdej chwili jego trwania. Jest wyjątkowy, niepowtarzalny i ... dziwny jak na perfumy.

W rozpoczęciu tamaryndowa papryczka trochę 'cuchnie'. Niby czuć paprykę,ale jakąś taką zielonkawą i jakby trochę nadpsutą. Skwaśniały owoc wraz z pestkami roztarty na chropowatej powierzchni. Generalnie 'preludium zapachu' jest nieprzyjemne,ale do zniesienia. Co prawda 'mój luby' spytał 'czym to śmierdzi?',ale nie kazał mi się odsunąć, więc nie jest najgorzej :D

Druga faza jest już znacznie lepsza. Zmienna, gorąca i pikantna. Rzeczywiście nutą główną jest tu papryka. Rozgniatana i rozcierana. Ja odbieram to jako papryczkę małą i ogniście ostrą.Troszkę kwaśnawą.Nie wiem jak pachnie 'Tamrind'... szkoda, bo ciężko mi go w tej mieszance wychwycić. Za dużo tu innych 'dziwnych' nut zapachowych. Na przykład kolejnym dość rzadko spotykanym akordem jest czerwone wino. Tu pojawia się na poziomie 'rozwinięcia' i daje o sobie znać jeszcze długo. Dodaje kompozycji charakterystycznego, kwaśnawego posmaku.

Tamarind Paprika to zapach dość zmienny. Niektóre nuty pojawiają się tylko czasami,a inne tylko na jakiś czas i potem znikają. Na przykład w perfumach przewija się co pewien czas miękki, słodkawy opaapanax, który w ciekawy sposób kontrastuje z wściekle gorącą papryką.
Poza tym przy niektórych 'aplikacjach' czuję tu cynamon. W składzie go nie ma więc najprawdopodobniej inne nuty łączą się i wspólnie zwodzą mój nos.

Gdy zapach 'chyli się' ku końcowi staje się coraz łagodniejszy. Przeważnie kwaśnieje, choć czasami wanilia przechyla kompozycję w stronę lekkiej słodyczy. Ta faza dalej jest oryginalna,ale to już nie to co przed paroma godzinami-wtedy zapach był żywy, świdrujący i rozgrzewający,a teraz to tylko 'rozcieńczona' papryka.

Patrząc na 'spis treści' tych perfum, muszę napisać ,że nie czuć na mnie niektórych nut. W ogóle nie 'wychodzą' na mnie kwiaty,ani tytoń. Po prostu ich nie ma. I dobrze :P

Ogólnie perfumy uważam za udane. Zapach jest wyjątkowy i do tej pory nie spotkałam się z tak rzeczywistą papryką [ w perfumach, oczywiście]. Do tego w ostrej i zadziornej odmianie.
Kompozycję odbieram jako zapach niesłychanie seksowny w latynoski sposób. Jest jak tango z brutalną pikanterią, surowym spojrzeniem i agresywnymi ruchami.

Opakowanie- flakonik elegancki, klasyczny z kulistą zakrętką. Ładny,ale niezbyt pasuje mi do tego zapachu.

Trwałość- dosyć dobra. Po 7-8 godzinach jeszcze coś czuję.

Gdzie pasuje- jak dla mnie to wspaniały zapach na niepogodę. Rozgrzewający i dodający energii. Idealny na zimę i późną jesień.
W czasie upałów wydaje mi się , że ta pikanteria może drażnić.

Komu pasuje- unisex.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: czarne granaty, papryka, owoc tamaryndowca
nuta serca: bułgarska róża Otto, irys, osmanthus
nuta bazy: Oppapanax, czerwone wino, absolut tytoniu, absolut wanilii


Ilustracje:
http://fraise-ecrasee.deviantart.com/art/nocturn-tango-139481588
http://heise.deviantart.com/gallery/#_featured
http://ssecret.deviantart.com/art/red-hot-110960825
http://ryoung.deviantart.com/art/Samba-Celebration-58595761
http://lethaltoenail.deviantart.com/art/pepper-in-wine-glass-85694769

niedziela, 2 maja 2010

Comme des Garcons - Odeur 53



Marka Comme des Garcons stworzyła w 1998 roku perfumy, które miały być wyjątkowe. Abstrakcyjne. Złożone.
Odeur 53 miał odwzorowywać zapach świata stworzonego ludzką ręką. Skomplikowanego, nowoczesnego-dzisiejszego.
Sama nazwa wzięła się z tego,że 'tytułowy' zapach miał być anty-zapachem. Odeur miał odstawać od klasycznych perfum. A czemu 53? Ponieważ podobno zawiera on 53 ' nietradycyjne' nuty zapachowe. Producent wymienia między innymi: tlen, energię ognia, błysk metalu, świeże pranie suszące się na wietrze, węgiel mineralny, piaszczyste wydmy, lakier do paznokci, celulozę, czyste, wysokogórskie powietrze, paloną gumę i płonącą skałę.

Po przeczytaniu opisu nut stwierdziłam 'wow! Ciekawe jak to może pachnieć'. I w końcu poznałam Odeur 53...
Po pryśnięciu na skórę rzeczywiście wwąchiwałam się w nadgarstek jak zaczarowana . Na początku zapach był zimny jak stal. Pachniał twardym, ostrym metalem. Wrażenie to potęgował lekko koloński posmak, który wyodrębnił się zostawiając metalową aurę gdzieś w tle. W ciągu następnych sekund czuć było ciepło próbujące przedrzeć się przez chłód. Tylko przez chwilę. Nie wytrzymało długo,ale zaburzyło odbiór zapachu, który na następne sekundy zrobił się 'brudny', mętny, betonowy. Rzeczywiście-świat stworzony ludzką ręką: ostrza broni i twarde płyty chodnika. I tu pojawiło się największe zaskoczenie. Z pomiędzy kafli zaczął kiełkować maleńki zielony pęd. Rósł szybko, krusząc płyty. Jednak natura wygrała z dziełem człowieka. Dała odetchnąć świeżością i upoić się zapachem zieleni.
Dalej Odeur pachnie już naturą. Zielonymi młodymi listkami, świeżością, chłodnym wiatrem. W tle wyczuwam lekko cytrusową nutkę. Tyle,że ta cytryna nie kojarzy się z kwaśnym owocem, a czystością, sterylnością.

Zapach w tej fazie sprawia wrażenie niesłychanie prostego. Na pewno nie czuć w nim tych 53 składników. Nuty przeplatają się ze sobą łagodnie , powoli, z wyczuciem dając obraz, mimo wszystko, człowiekowi bardzo bliski.

Niestety, Odeur szybko staje się prawie niewyczuwalny. Jest tylko akcentem na skórze. Jak leciutki powiew wiatru niosącego ze sobą niedookreślony zapach przyrody.
Poza tym w ostatniej fazie Odeur się na mnie 'deharmonizuje'- czuć słaby, dziwny i niekoniecznie przyjemny zapach.
Muszę przyznać ,że początek zapachu rzeczywiście jest ciekawy-bardzo zmienny, energiczny i złożony. To prawie jak wycinek z historii ludzkości- najpierw przechodzimy przez czasy 'miecza', potem francuskiej elegancji gnieżdżącej się w pałacach, dzisiejszych betonowych miast, by w końcu wrócić do podstaw. Być może człowiek zrozumiał piękno 'nietkniętego' świata? A może jego miasta zawaliły się i wrócił do natury, bo nie miał wyjścia? Kto wie, czy za parę lat nie przyjdzie nam tego sprawdzić [w końcu niektórzy wierzą w apokalipsę w grudniu 2012r. ;)]

Co do samego zapachu, to jest ' nie w moim stylu' . Jest dla mnie za delikatny. To coś takiego jak Molecules-może pachnę,a może nie :)

Opakowanie- prosta, kanciasta, pasująca do 'wizerunku' zapachu

Trwałość-trochę ciężko mi ją określić, bo zapach przez większość czasu jest bardzo delikatny, ulotny.

Gdzie pasuje-praktycznie wszędzie. Tyle,że w miejscu, w którym przebywa parę osób [nawet tylko delikatnie 'wypachnionych'], Odeur zostanie zagłuszony.

Komu pasuje-unisex.

Nuty zapachowe: Wszystkich 53 nie znam,ale m.in są to: tlen, energia ognia, błysk metalu, świeże pranie suszące się na wietrze, węgiel mineralny, piaszczyste wydmy, lakier do paznokci, celuloza, czyste, wysokogórskie powietrze, palona guma i płonąca skała.

Ilustracje:
http://www.pandemic-dawn.com/pics/v/bookone/Pomotional/post-apocalypse-new-york_1_.jpg.html
http://pixini.deviantart.com/art/Post-Apocalypse-concept-140941418