piątek, 16 października 2009

Serge Lutens - Santal de Mysore






















Pierwsze akordy Santal de Mysiore mnie przytłaczają. . Spadają lawiną ciężkich, gęstych nut. Potem zalewają kleistą magmą oleistej cieczy. Zatykają płuca...

A po chwili ten niszczycielski wulkan zmienia się w erupcję przyjemności, bo gdy 'nadmiar rozkoszy' odparuje zostają połamane drzewa z obnażonym słodkawym, drewnianym miąższem. Krwawiące żywicą, zakopane w szorstkim, gorzkawym pyle przypraw, z dymiącymi konarami. I w tym żałosnym obrazie widać moc zapachu. Siłę , która wycisnęła soki, wznieciła kurzawę i spaliła,wszystko co weszło jej w drogę. Dla mojego nosa ta intensywność i bogactwo, to prawdziwa przyjemność.

W miarę czasu zapach robi się słodszy i gładszy. Mniej zwracający na siebie uwagę,ale dalej przyjemny i chyba łatwiejszy w odbiorze dla otoczenia.


Niestety, co jakiś czas przebija się przez to wszystko coś nieprzyjemnego. Kuchennego, słonawego. I tak jakbym czuła tam curry! Chyba Sheldrake dorzucił o jedną przyprawę za dużo, bo dla mnie to tak, jakby zza wspomnianego szlachetnego drzewa wyglądał kiczowaty, ogródkowy krasnal. Na szczęście wygląda co jakiś czas i się chowa...niech zginie, przepadnie skurczybyk! Bo bez niego zapach byłby wielki.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu,że Santal de Mysore jest 'ojcem' niektórych innych zapachów sygnowanych nazwiskiem Lutensa. Wyczuwam tu potężne drzewo z Chene, pikantne,ale słodkawe tumany z Chergui, i troszeczkę tą 'podejrzaną' słodycz z Chypre Rouge. Ale na tyle 'zamazaną' ,że tylko budzi moją czujność ,a nie odstrasza :)

Sama nie wiem czy skuszę się na odlewkę SdM. Zapach jest ciekawy i bogaty. Byłby na prawdę świetny gdyby Sheldrake nie gotował rosołu na tych biednych, płonących konarach. Myślę,że gdy będę miała okazję, zafunduję sobie jakąś malutką ilość-gdzieś 5ml,żeby przetestować perfumy w różnych warunkach. Kto wie-może w cieplejszy dzień nie będzie curry.

Opakowanie- występuje we flakonie z ekskluzywnej, pałacowej Linii Palais Royal de Shiseido.

Trwałość- dobra

Gdzie pasuje- najbardziej na jesień i zimę.

Komu pasuje- unisex

Nuty zapachowe:
sandałowiec z Mysore, kmin, przyprawy, żywica styraks, karmelizowany benzoes.

2 komentarze:

  1. Dzień dobry,
    melduje się Miciel-podczytywacz, bo temat aktualny. U mnie ostatnio Santal de Mysore się z przetestowanych sandałów najlepiej sprawdza - z Tam Dao się nie polubiliśmy, z Etrowego Sandalo wyłazi jakaś alkoholowo-kuchenna nuta, a ten tu spełnił mi to, co obiecywały recenzje Tam Dao. Na mnie wyszedł zeń otulający, bogaty przyjemniak na cały dzień podwąchiwania.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi :)
    Cicho zazdroszczę, bo ogólnie Santal de Mysore bardzo mi się podoba i gdyby nie te kuchenne prześwity, to już bym kombinowała skąd go wytrzasnąć.:) Może dam mu jeszcze jedną szansę za jakiś czas :)

    Póki co, jednak Tam Dao lepiej na mnie 'wygląda'.

    OdpowiedzUsuń