środa, 10 listopada 2010

Nasomatto - Absinthe

'Zapach dzikości. Zakazany składnik. Wywołuje histerię. Kryje się za nim chęć pobudzenia do nierozsądnych zachowań.'. Tak Nasomatto reklamuje swój zapach. I mimo że perfumy mi się spodobały, opis producenta nie do końca pasuje.

W pierwszej fazie Absinthe jest ostre, cierpkie i zielone. Piołun okraszono sporą garścią innych chwastów. Jego gorycz miesza się z kwaśnawymi, zielonymi sokami. Przeplata z podeschniętymi, dziko puszczonymi łodygami. Zapach jest zupełnie nie elegancki- raczej buntowniczy, nie dający zamknąć się w słowie 'perfumy'. Cierpki, nieatrakcyjny, nie naznaczony atrybutem żadnej z płci.

W rozwinięciu zapach łagodnieje. Pojawia się dość wyraźna nuta wetiweru i [moim zdaniem] suszone liście zielonej herbaty. Zapach dalej jest oryginalny, ale stracił część swej agresywnej aury i bezczelną, paskudną gorycz. Stał się bardziej nadający się do noszenia, choć wciąż uznaję go za perfumy 'trudne'. Szczególnie jeśli 'nosicielem' jest kobieta.

Po pewnym czasie ostre zioła zupełnie znikają. Zostaje kwaskowa mieszanka wetiweru, herbaty i piołunu [w dość niewielkim stężeniu]. Wydaje mi się, że czuję również zielony tytoń.
I faza ta byłaby niezbyt ciekawa, gdyby nie leciutka nutka wanilii snująca się jak mały robak pod liśćmi piołunu. Ta odrobinka słodyczy łagodzi pozostałe nuty, które odarte z goryczy i pozbawione życiodajnych soków stałyby się nijakie.

Absinthe Nasomatte nie kojarzy mi się z zielonymi wróżkami, czy piołunowymi zorzami polarnymi mglącymi spojrzenie artysty. Swoją drogą - podobno działanie 'schizogenne' i halucynogenne spowodowane było tym ,że tani absynt - najczęściej wybierany przez nieśmierdzących groszem [a gorzałą] artystów - barwiony był tlenkiem miedzi.A ten mógł uszkadzać mózg i wywoływał specyficzne działanie zielonego trunku. Podobno gdyby ktoś chciał doczekać się halucynogennego działania piołunówki [bez tlenku miedzi],prędzej zszedłby na skutek przedawkowania alkoholu, niż zobaczył mityczne stwory :)

Za to Absinthe Nasomatto  przechodzi pełną drogę 'przez mękę' nieszczęśnika, który poskąpił na droższą miksturę do przywoływania zielonych wróżek :)

W pierwszej fazie absynt jest trujący. 
Barwiony tlenkiem miedzi, rzucający się na mózg. Rodzący szaleństwo. Ukrywający się w zmierzwionych włosach, wystający zza rozpiętego żabotu koszuli. 
Przynosi niebezpieczne wizje, strach i wrogość. Nadaje rytmu drganiom dłoni. Dyktuje sercu zbyt szybki takt.

Druga faza to paranoja. 
Cień skryty w rogu pokoju. Nerwowy uśmiech na ustach. Uderzanie palców o blat stołu.
Rozbiegane oczy, powiększone źrenice, w których odbija się do połowy pusty kieliszek. I cicho wyszeptane 'więcej'.

Trzecia faza jest kresem sił.
Opadnięciem zwiotczałego ciała na sofę. Posmakiem skarmelizowanego cukru w ustach. Nieruchomym spojrzeniem przymkniętych oczu. 
Jest powolnym oddechem , chorą bladością, cichym majaczeniem.
I dopiero w tej fazie, oczom 'opętanego' objawia się mała wróżka- w porwanej sukieneczce,z połamanym skrzydełkiem, bez różczki. 
Słodko się uśmiechnie i zniknie. Zabierając ze sobą resztę energii i weny biednego artysty.

Ta wersja absyntu zdecydowanie ma swój chory urok. Niby przez pierwsze dwie fazy jest raczej...brzydki, ale i tak mnie pociąga :) Tym bardziej ,że z zapachów o tematyce 'absyntowej' to pierwsze perfumy, które rzeczywiście kojarzą się z narkotycznym działaniem trunku [pomijam tu Jade Durbano, które z .magiczną piołunówką mi się kojarzy, lecz nie taki był zamysł twórcy]. 

Opakowanie- bardzo podobają mi się flakony Nasomatto. Jak już pisałam przy okazji recenzji Black Afgano, podoba mi się nawet wielki, totalnie niepraktyczny 'koras' :)

Trwałość- niestety, średnia. Miałam nadzieję, że Absynt będzie miał tak wielką wolę życia jak Czarny Afgan, lecz trochę się rozczarowałam. Po 3 godzinach zapach snuje się blisko skóry. Po jakiś 5ciu nic już nie czuć.

Gdzie pasuje- na nieoficjalne okazje. W związku z jego 'bliskoskórnością' i średnią trwałością, najlepiej używać go w od wiosny do jesieni.

Komu pasuje- unisex.

Nuty zapachowe: 
[ujawniona jest tylko część składu]
piołun, zioła, wetiwer

Ilustracje:
1)http://sztyh.cgsociety.org/gallery/759370/

2)http://alyfell.cgsociety.org/gallery/788551/

3)http://browse.deviantart.com/?qh=&section=&global=1&q=madness#/d29cngm

4)http://fantasio.cgsociety.org/gallery/828301/

5)http://navate.cgsociety.org/gallery/597903/

6)http://digitalpaint.cgsociety.org/gallery/319831/

7)http://fantasio.cgsociety.org/gallery/212941/

2 komentarze:

  1. Piękna recenzja mojego ukochanego absyntu. Taka szkoda, że trwałość mizerna, bo jest naprawdę niesamowity. A z tą miedzią to mnie zaskoczyłaś :) Nie wiedziałam o tym...
    Podjedziesz w piątek na spotkanko?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy będę w piątek. Tata ma imieniny i nie wiem o której będzie 'impreza rodzinna' :) Ale możliwe, że wpadnę jeśli będzie później ;)

    OdpowiedzUsuń