środa, 9 marca 2011

M. Micallef - Black Sea

Black Sea to piękna nazwa dla perfum. Obiecująca, interesująca...i zobowiązująca. I tak jak lubię większość zapachów M.Micallef, tak ten mnie zawiódł. Pierwsze nuty są po prostu paskudne. Dalej jest lepiej, ale 'niszowo-wtórnie'. Tzn. czuję się jakbym wąchała mix. Black Cashmere z Gaiac'iem. I jeszcze czymś...tyle, że oba powyższe zapachy 'brzmią' lepiej i mocniej osobno...Ale od początku :) :


Otwarcie jest wręcz porażające. Alkoholowe, słonawe z wyłażącą nutą skóry [?!] i cedru. Całość przypomina po prostu słoną skórę. Surową, grubą i nieprzyjemną.


Po dłuższej chwili, odrażające opary alkoholu i słony posmak gdzieś giną. Niestety surowy akord skórzany jeszcze chwilę się trzyma. Dołączają do niego coraz wyraźniejsze, aromatyczne nuty drzewne. Same w sobie całkiem przyjemne, jednak cień, który został po pierwszej fazie psuje mi wrażenia na 'dobrą chwilę'.


Potem zapach staje się ciepły, drzewny i całkiem przyjemny. Czuć wenge, labdanum [znajome połączenie, prawda? :) ] , gwajak i  bukiet gorących i słodkawych przypraw [najmocniej czuć cynamon. Potem szafran i goździki]. Całkiem ładne rozwinięcie...gdyby było je czuć bez przytulania się do mnie :/ Niestety, Black Sea, to morze o ukrytym potencjale. Ten, kto zanurzy się w jego głębie, poczuje bogactwo drewna i przypraw płynących z jego prądem. Lecz dla obserwujących 'czarną toń' z boku, będzie ona tylko elementem krajobrazu. Zauważalnym, lecz nieekscytującym. Nieporywającym.


Następnie pojawia się smuga kadzidła. Atrakcyjny element, lecz znów niewyjątkowy. Kompozycja dalej wieje echami innych 'wielkich i wspaniałych'.


Trzecia faza to miękkie, ciepłe nuty drzewne odymione kadzidłem i ogrzane odrobiną ambry. To, z czym mieliśmy do czynienia w rozwinięciu, tylko jeszcze miększe, upłynnione i bledsze.


Wiele sobie obiecywałam po Black Sea. Zanim powąchałam, fantazjowałam o różnych , możliwych skojarzeniach: o wyprawie po złote runo, o dzikich Amazonkach, o rozśpiewanej, artystycznej Odessie...a tu nic z tego. Gdy wdycham opary 'czarnej toni' widzę pochmurne niebo. Pod nim spokojną, lecz swym spokojem niepokojącą taflę, po której dryfują kawałki drewna. Dookoła jest parno, wilgotno i cicho.


Obraz jest nawet ciekawy, ale biorąc pod uwagę 'niemoc' zapachu i podobieństwa do innych kompozycji, jakoś nie mam do Black Sea większej sympatii. Wśród kompozycji tej marki, umieściłabym ją gdzieś w środku na skali 'perfumy świetne- perfumy kiepskie'.


To co wydało mi się interesujące, to zmienność surowości zapachu. Na początku Black Sea dusi-nie ciężkością, a ostrością. Jest suche, słonawe, zimne i nieprzyjemne. A potem przechodzi metamorfozę. Staje się miękkie, ciepłe, słodkawe. Po prostu zwrot o 180 stopni!


Opakowanie- jak zwykle w przypadku M.Micallef: ładne, starannie wykonane, biżuteryjne.


Trwałość- dosyć dobra, ale zapach jest bliskoskórny.


Gdzie i kiedy pasuje- na wiosnę i jesień. Latem jako zapach wieczorowy.


Komu pasuje- unisex. Polecam go tym , dla których Black Cashmere wydaje się atrakcyjne, lecz zbyt kadzidlane, a za mało drzewne. Albo marzą o Black Cashmere w łagodniejszym, cieplejszym i słodszym wydaniu ;)


Gdzie można kupić- w perfumerii Missala.


Nuty zapachowe:
nuta głowy: różowy pieprz, goździki, cyprys 
nuta serca: cynamon, drzewo gwajakowe, szafran, konwalia, goździk 
nuta bazy: sandałowiec, cedr, kadzidło, czystek, wanilia



Ilustracje:
1) http://michellemonique.deviantart.com
2) http://mskycarmen.deviantart.com
3) http://nazareanu.deviantart.com
4) http://megan-yrrbby.deviantart.com

1 komentarz:

  1. Micallefowe oudy to mistrzostwo świata, ale co do Black Sea to mam podobne odczucia do Twoich. Początek jest nie do wytrzymania, a po czasie zapach staje się "prawie" Black Cashemere.

    OdpowiedzUsuń