piątek, 18 grudnia 2009

Olivier Durbano -Turquoise



Najnowszym klejnotem Oliviera Durbano jest Turkus. A co jest najbardziej charakterystyczne dla turkusów? Oczywiście kolor-niebieski, błękitny-nieważne jak to nazwiemy, to i tak będą to odcienie oceanu. I właśnie słoną, oceaniczną wodą inspirował się Durbano.

W pierwszych nutach Turkus jest bardzo surowy. Powiedziałabym,że wręcz nieprzyjemny. Nieco syntetyczny. Wyraźnie czuć kwaskowy jałowiec, pieprz i chłodne kadzidło. Ta faza jest najbardziej nieprzyjazna,ale i najbardziej orzeźwiająca. Nie wiem dlaczego wydaje mi się,że czuje tu cytrusy.


Dalszy rozwój zapachu nie zaskakuje bardzo,ale robi się przyjemniej i zapach rzeczywiście kojarzy się z okolicą nadmorską. Z powietrzem pachnącym solą, piaszczystymi wydmami, na których udaje się przetrwać tylko mało wymagającym jałowcom oraz z wodą. Zimną, spienioną, niezbyt przejrzystą. Zielonkawą od pływających w niej śliskich wodorostów.
A nad spienionymi falami roznosi się bezkresna szarość chmur, które, tam gdzie ziemia spotyka się z wodą, zdają się schodzić niżej, pod postacią 'kadzidlanych' mgieł.

Morze z Turquoise to basen nieprzyjazny, nienadający się dla wygodnickich 'plażowiczów' [wielbicieli kwiatków i 'owocków' w perfumach :P]. Jego wody wciąż szarpią fale, rozbijając gniewnie, z impetem słupy wody o wysokie klify.
Przywodzi mi na myśl surowe Morze Norweskie i tamtejsze gniewne, lodowate wody.


Olivier Durbano raczej nie robi zapachów 'łatwych w odbiorze'. Czarny Turmalin był wredny, dymny i trujący, Jade jadowite, absyntowo-syropowe [w stylu aptecznym :)] , Rock Crystal tak czysty i nieskazitelny,że aż nie wiadomo komu pasuje :) 'Najłatwiejszy' jest ametyst [moim zdaniem].
A jak to jest z Turkusem?
To kolejna trudna do noszenia kompozycja Oliviera. Każda faza ma w sobie coś dziwnego i coś na swój sposób odrzucającego. Na początku jest to syntetyczna nuta,a potem chód i wrogość. Dlatego pewnie niewiele osób zdecyduje się na noszenie Turkusa jako 'swój ukochany zapach'.
W każdym razie mi Turquoise, poza pierwszą fazą, podoba się. Jest oryginalny i dosłowny. Wydaje mi się ,że ciężko nie skojarzyć go z morzem lub oceanem. Trzeba go tylko 'rozsądnie ' używać, bo Turkus, tak kamień , jak i perfumy powinien być noszony w 'odpowiednim towarzystwie'-powinien pasować do aparycji, ubioru, biżuterii 'nosiciela'. Gdy zapach odpowiednio zgra się z resztą, będzie zdobił. W przeciwnym razie Turkus gryzie się i kłóci ze wszystkim wokół.


Opakowanie-bardzo ładne. Lubie proste flakony Durbano z 'wkładką' :)

Trwałość-na mnie wręcz mordercza. Trzyma cały dzień, a czasami czuć go i następnego ranka.

Gdzie pasuje- nie pasuje na eleganckie przyjęcia czy romantyczne randki. W innych przypadkach i w odpowiednim zestawieniu będzie ok. Jak chodzi o porę roku, to ciężko powiedzieć. Z jednej strony przyjemnie chłodziłby latem i ciepłą wiosną,a z drugiej kojarzy mi się z zimnymi wodami, więc 'krajobrazowo' bardziej pasuje zimą :)

Komu pasuje-unisex z silnym, męskim charakterem.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: terpentyna, różowy pieprz, somalijskie kadzidło (olibanum), żywica elemi, kolendra, jałowiec

nuta serca: trzcina, lotos, morszczyn, lilia

nuta bazy: nieśmiertelnik (kocanka), miód, mirra, ambra


Ilustracje:
Floriandra
meemo
Iardacil

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Kilian- Beyond Love , Prohibited


Próbka z Lucky 'zatytułowana' po prostu 'Love' była dla mnie ciężkim orzechem do zgryzienia. I nie chodziło tu o sam zapach,ale który jest to 'twór' marki Kilian . Czy to 'Beyond Love' czy 'Love'? Nazwa wskazywała na jedno,a sam zapach na drugie. I to przyjmuję za zawartość mojej próbki,ponieważ , tym co najbardziej uderza w zapachu jest mordercza tuberoza, której 'zwykłe' Love po prostu nie zawiera.

Jak już wspomniałam główną cechą zapachu jest wysokie stężenie tuberozy. Atmosferę dodatkowo zagęszcza słodki , zawiesisty kokos i jaśmin. Kokos daje wrażenie ciężkości, oleistości [tak jakby tuberozie było potrzebne jeszcze jakiekolwiek obciążenie :D]. A jaśmin o dziwo , przyecistej morderczyni wydaje się malutki, delikatniutki. I prawie zupełnie niknie. Zapach jest ciepły i świetlisty.

Rozwój nie niesie za sobą nic niespodziewanego-dalej jest intensywna tuberoza z dodatkami na piżmowym podszyciu.

Typ kobiety, dla której pasuje mi ten zapach, to pani piękna,mająca w wyglądzie coś drapieżnego, nieoczywistego na pierwszy rzut oka. Spod długich rzęs śle uwodzicielskie spojrzenia, by na dzisiejszy wieczór upolować ofiarę. Biednego samczyka, który w jej rękach stanie się zabawką na krótko, nim zdąży się jej znudzić. Wykorzysta, skrzywdzi , złamie serce. I wyrzuci.
Skrajna odmiana Famme Fatale. Łowczyni. Tyle,że świetnie to ukrywa.

W tym zapachu jest ta ogłuszająca moc, nieco udawana słodkość i coś wrednego. Miłośniczkom intensywnego, słodkiego kwiecia pewnie się spodoba.

Testy Beyond Love były nawet przyjemne. Bo zapach określiłabym jako ładny,ale żebym miała tym pachnieć...na pewno nie. Dla mnie jest zbyt kwiatowy i zbyt jednoznaczny. Już prędzej przekonałabym się do tuberozy w wydaniu Etat Libre d'Orange.

Opakowanie-muszę przyznać,że czarne cudeńka Kiliana czarują.

Trwałość- dobra. Po 6 godzinach zapach dalej jest intensywny.

Gdzie pasuje-na łowy :P

Komu pasuje-zapach damski.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: orzech kokosowy
nuta serca: jaśmin, tuberoza
nuta bazy: ambra, odtworzone tonkijskie piżmo

Ilustracje:
Clamp
ghostfire

niedziela, 13 grudnia 2009

Parfum d'Empire - Fougere Bengale

Chyba muszę się oduczyć wąchania nadgarstka zaraz po 'psiknięciu'...a jak sama nie dam rady to te perfumy mnie oduczą :) Na początku po prostu śmierdzą-czuję zawilgotniały tytoń. Miałam okazję palić tytoń z shishy [niby cytrynowy :P] i mogę powiedzieć ,że pierwsze nuty Fougere Bengale to właśnie taki zapach. Ale to nie zapach palonego tytoniu. To takie suszone ,wilgotne liście [nie wiem jak się to wytwarza-może to jakiś rodzaj suszenia i fermentacji. Jeśli ktoś wie, to proszę o dokształcenie :)]. Intensywnie pachnące i jak dla mnie piekielnie trudne do odpalenia :P Po paru paru minutach pojawia się zapach lawendy . A właściwie jej cień. Przytłoczonej, zmęczonej, oklapłej.Miałam nadzieję ,że zapach rozwinie się w stronę ukazania pięknej lawendowej duszy,ale niestety lawenda tylko blado się uśmiechnęła i gdzieś zniknęła. Czuję też herbacianą gorycz. Zapach ciemnych świeżo zebranych liści herbaty. Dopiero suszących się w słońcu. A potem czekałam i czekałam,aż wyjdzie z tego 'polowania na tygrysy ' [sugestia marki] coś nowego-albo upragniona piękna lawenda,albo przyjemne odprężające sianko i jakoś się nie doczekałam. Lawendy ujrzałam tylko ten blady, schorowany cień na początku,a siano występuje tu tylko w mocnym połączeniu ze wspomnianym tytoniem- również jakieś zawilgotniałe. W najdłużej trwającej fazie wyczuwam w sumie to co wcześniej:tytoń-świeży, dosyć głęboki, aromatyczny, czarną , naturalną herbatę i zawiesistą, mętną paczulę. Ostatni składnik wyszedł nawet ciekawie , bo paczula w tych perfumach zdaje się balansować na granicy między wersją 'sympatyczną' ,a piwniczną. Jest lekko przykurzona, dodaje zapachowi 'lat', kurzu i powagi ,ale nie straszy 'ciosem mokrą szmatą'. Zdecydowaną poprawą jest to,że zapach stał się znacznie cieplejszy i bardziej suchy. Teraz mogę sobie przynajmniej to siano 'dopowiedzieć'. Odchodząc od nut, skojarzeń narzucanych przez markę itp. mam zupełnie inne skojarzenia na temat całej kompozycji. Mimo,że w zapachu nie ma nut alkoholowych, to mi kojarzy się z whiskey. Z 'ciężkim', poważnym i raczej luksusowym alkoholem. W FB czuć jego wytrawność, gorycz. Dla mnie to ciepła whiskey -jak to niektórzy mówią 'nieprofanowana lodem, ani colą', pita wieczorem, malutkimi łykami w gabinecie. Przy biurku w kolonialnym stylu...bo element 'kolonialności' jak dla mnie perfumy 'wypełniły'. Jest tytoń, jest herbata,ale brak pewnej dzikości. Nie odbyłam podróży w nieznane. Cóż- nie spodobało mi się Fougere Bengale. Może dlatego,że ja chętniej wtuliłabym się w tygrysie futro , niż zapolowała na pasiastego zwierza. Zapach jest dla mnie zbyt mocno tytoniowy, zbyt gorzki. Zupełnie nie otarł się o mój gust.

Opakowanie-
jak wszystkie flakony tej marki-ładne i estetyczne

Trwałość-
dość dobra.

Gdzie pasuje-
wydaje mi się,że ładniej zapach układałby się latem i wiosną. Testowałam go późnym, już nieupalnym latem, jesienią i teraz-późną jesienią i jak było cieplej wypadał lepiej.

Komu pasuje-
teoretycznie to unisex. Ale dla mnie to bardziej odpowiednie perfumy dla mężczyzny.
Nuty zapachowe:
nuta głowy: siano, lawenda

nuta serca: tytoń, bób tonka, herbata
nuta bazy: wanilia, paczula Ilustracje pochodzą z Deviantart'a. Autorzy:
Can34
Gnahraf
SanderWit

sobota, 12 grudnia 2009

Serge Lutens - Bois Oriental


Do recenzji Bois Oriental zabierałam się dość długo, bo jakoś nie mogła się w tym zapachu znaleźć. Ciężko mi było zrozumieć go, wygrzebać coś z tej [dla mnie ] nieco skomplikowanej olfaktorycznej masy. W końcu jednak poświęciłam mu nieco więcej czasu. Poużywałam trochę i pomęczyłam tą niewielką próbkę, która mi została i czuję się gotowa,żeby coś o Lutens'owskim drewienku napisać.

Początek jest niewątpliwie drzewny. Silny, pełen tętniących soków . Tyle ,że soki tych drzew nie wydają mi się do końca czyste. Zdrowe. Nie są ani żółto-zielonym , krystalicznym płynem, ani ciemną żywicą. Mają w sobie coś mętnego, mlecznego. Jakąś dziwną zawiesinę , która początkowo mnie w tym zapachu zaskakiwała i sprawiała,że ciężko mi się było do niego ustosunkować.
Na pewno w tej fazie pojawia się drewno cedrowe-przygotowane inaczej niż np. w Cedre. Tu cedr nie jest ożywiający, optymistyczny , wesoły [ w Cedre urzekła mnie ta słodkawa, tuberozowa nuta, która zupełnie odmieniła dla mnie powagę zapachów drzewnych]. Drzewo już z daleka otula lekka aura niepokoju-wokół snuje się dość gęsta mgła. Opar wilgotny,lecz dymny, kadzidlany, zasłaniający wszystkie mniejsze detale. Czuć w powietrzu,że 'coś jest na rzeczy'.

Początkowo o tę truciznę 'w drewnianych' żyłach podejrzewałam wanilię-no przecież ona jest słodkawa , mleczna i mętna...ale gdy zapach bardziej się rozwinął, olśniło mnie-to mali, fioletowi mordercy! Urocze, leśne kanalie. FIOŁKI! To one zatruły ten drzewny zapach. I to zatruły w sposób odurzający, intensywny. Są oczywiście znacznie mniej intensywne niż w Bois de Violette,ale dalej intensywnie je czuć. Do tego to ta sama fiołkowa nuta-słodkawa, jednocześnie zwiewna i ciężka. Fiołeczki jak małe, wredne leśne chochliki wbijają pazurki w cedrową korę.

Poza małymi zbirami czuję jeszcze zapach brzoskwini, która w sumie tylko dodaje tu takiej łagodnej 'kremowości'. W każdym razie na pewno nie staje mi przed oczami 'widmo' brzoskwiniowej 'kulki z meszkiem'.

A co się stało z przyprawami?
I to dobre pytanie, bo w 'spisie treści' widzę ich całkiem sporo. Jednak nie dają jakoś specjalnie po nosie. Zapach dalej jest łagodny. Najmocniej z 'dodatków' czuje tu goździki. Tym razem nie intensywne, palące, a bardziej poważne, spokojne. Cynamonu i kardamonu,albo dodano tylko szczyptę,albo moja skóra jakoś nie 'wybija' z tego zapachu ich nut.


Bois Oriental , tak jak pisałam, było dla mnie trudne. I dopiero po oswojeniu się z nim , zapoznaniu, potrafię je docenić. Potrafię ułożyć sobie pewien obraz i w końcu znalazłam, to co tak mąciło moją wizję . Teraz, nawet jeśli to drzewo jest systematycznie trute,a jego soki mętne, nie boję się go i z jeszcze większym podziwem na nie patrzę. W sumie nie wiem czy kiedyś Bois Oriental zauroczy mnie na tyle,żebym zaczęła go używać. Ale pewnie dam mu jeszcze parę razy szansę. I pewnie jak nadarzy się okazja, żeby kupić jakąś niewielką odlewkę , to się skuszę [jeśli oczywiście będę miała fundusze], bo o zakupie całego dzwońca nie ma mowy. Po pierwsze jest koszmarnie drogi, po drugie przy moich zapasach innych 'oblubieńców' pewnie nigdy bym go nie zużyła. A po trzecie, gdybym już miała bankrutować dla Lutens'owego dzwońca, to pewnie kupiłabym dzwoniec czegoś innego ;)

Opakowanie- piękny,koszmarnie drogi dzwoniec z serii pałacowej.

Trwałość-dość dobra.

Gdzie pasuje-zapach jest na tyle poważny i uniwersalny ,że wydaje mi się,że pasuję na każdą porę i pogodę. Choć najlepiej dla mnie komponowałby się z jesiennymi mgłami.

Komu pasuje - unisex. I właściwie na tym bym poprzestała, choć muszę podkreślić-to idealny zapach dla mężczyzn lubiących fiołki, bo występują tu w takim wydaniu, które nie kojarzy się jednoznacznie z perfumami damskimi.

Nuty zapachowe: kardamon, cynamon, goździki, śliwka, brzoskwinia, fiołek, róża, cedr, wanilia, piżmo, styraks

Ilusttracje z Deviantart'a. Autorzy:
orangefruits
zenbreeze
PandoraLore_Stock
Schneeengel

Serge Lutens - Fille en Aiguilles


Dziewczynę w szpilkach chciałam poznać od kiedy się pojawiła. W perfumach często wabikiem na mnie jest sama nazwa [oczywiście tylko do testów],ale tym razem kusiły mnie nuty. Nazwa sugerowała raczej elegantkę w niewygodnych butach. Dziewczynę przebojową, nowoczesną , zabieganą. Nuty ukazywały jej wnętrze-nieco romantyczne, biegnące myślami w stronę natury i spokoju. Z dala od zatłoczonych ulic, dżungli galerii handlowych i szykownych przyjęć...i w sumie się nie zawiodłam.

Otwarcie zapachu jest leśne , oddychające głęboko płucami natury. I mimo że świerkowe igiełki i żywica kojarzą mi się raczej z zimą, to w Fille en Aiguilles czuję przyjemne ciepło.

Potem przez długi czas Dziewczyna pachnie podobnie- ciepłym, wiatrem grającym na sosnowych igiełkach, ciemną zielenią jodły i jaśniejszą laurowych listków. Kroplami gęstej żywicy rytmicznie kapiącymi na leśne poszycie i słodkimi, suchymi, jesiennymi owocami. Tych ostatnich czuć tu niewiele-tylko lekki , słodkawy posmak sprawiający ,że kompozycja nie wydaje się aż tak męska i surowa.
Co jakiś czas czuć bardzo lekki powiew kadzidła-delikatnego, nieświątynnego, nieduchowego. Bardzo naturalnego.

Gdy melodia cichnie coraz bardziej, na pięciolinii zostają tylko nuty leśne-iglaste, 'szyszkowe' i żywiczne. Złagodzone odrobiną słodyczy.


Kim jest Dziewczyna w Szpilkach?
Być może na co dzień jest zapracowaną, elegancką kobietą żyjącą w miejskiej dżungli. Wydaje się ,że daleko jej do leśnej nimfy. Na pierwszy rzut oka może pasuje do swojego otoczenia-do mieszkania w apartamentowcu, do czerwonego samochodu, do biurka, komputera , garnków...ale gdzieś głęboko w sobie czuje potrzebę wyzwolenia się. Chce pobyć sama, z dala od 'komórkowych melodii'. 'Świergoczące koleżanki' chce zamienić na ptasie trele. Marzy by położyć się na mchu, rozgryźć źdźbło trawy i poprzyglądać się jak wiatr faluje rzędami igieł. Pozornie pasuje do 'nowego', naturalnego środowiska człowieka,ale gdzieś w sobie wciąż czuje zew natury. Ciągnący do beztroski , wolności, spokoju.


Nastrój zapachu oceniłabym jako wesoły. Ożywiający. Nawet kadzidło, które często jest symbolem uduchowienia, kontemplacji, czasami smutku, tu splecione z zapachem lasu staje się raczej uspokajające , niż zmuszające do myślenia.
Poza tym oceniam go jako bardzo dobry zapach na 'trudne poranki' [nie...nie mam na myśli kaca. Po prostu zwykłe niewyspanie :P], ponieważ działa odświeżająco, orzeźwiająco.

Fille en Aiguilles nie zawiodła mnie. Tego się spodziewałam. Może poza tą słodką nutką. I choć na razie nie jestem przekonana , czy chciałabym tym pachnieć, to przewidują dalsze testy. Już w celu nie 'zapoznania się', a 'polubienia się,bądź nie'.

Opakowanie-klasyczny flakon Lutensa. Należy do czarnej serii.

Trwałość-Dość dobra, choć Lutens potrafi więcej :) Po 7 godzinach raczej już jej nie czuć. Przynajmniej na skórze.

Gdzie pasuje-myślę ,że na każdą porę roku będzie ok. Co do okazji, to Dziewczyna w szpilkach wszędzie sobie poradzi :) No, może poza bardziej wytwornymi imprezami-na takie poleciłabym ubrać bardziej eleganckie szpilki :)

Komu pasuje-mimo że nazwa wskazuje na zapach kobiecy, to uważam ,ze na mężczyźnie będzie świetnie się prezentował. Szczególnie ,że dla faceta 'Dziewczyna w szpilkach' to chyba atrakcyjne towarzystwo :)

Nuty zapachowe: sosnowe igiełki, wetiwer, żywica, listek laurowy, kadzidło, balsam jodły, kandyzowane owoce, przyprawy

Ilustracje by:
Lillucyka
zancan

piątek, 11 grudnia 2009

Serge Lutens - Muscs Koublai Khan




Straszny dziwoląg z tego Muscs Koublai Khan'a :) Cóż-kompozycja inspirowana była wielkim mongolskim wojownikiem i imperatorem no i może tak ów pan pachniał...najpewniej po długiej przejażdżce konno,albo intensywnym machaniu szablą.

Samo 'preludium' mnie tak 'rozbroiło' ,że myślałam,że nie wyjdę z Douglas'a...ze wstydu. Ewentualnie powieszę sobie na szyi tabliczkę 'spryskałam sie Muscs Koublai Khan'em. To on tak śmierdzi,a nie ja' :D

Bo początek i to, co dzieje się przez pewnien czas po nim, to coś strasznego. Zastanawiałam się, czy nikt nie będzie mnie podejrzewał o pryskanie się świeżym, krowim nawozem, bo to mniej-więcej 'aura' wokół nadgarstka mi przypominała. Na pewno była bardzo 'wydalnicza'. To słowo pasuje mi tu najlepiej, bo czułam zarówno jakiś fekalny 'powiew' jak i smród męskiego potu...a w środku tego kwiatek róży :) Dość groteskowo to wszystko razem wygląda.


Po pewnym [niestety dłuższym czasie] mogę o zapachu powiedzieć nawet coś dobrego. Przestaje się kojarzyć z, przepraszam za dosłowność, kupą i potem,a zaczyna powoli przypominać perfumy. Układa się nas skórze , miękkim , ciepłym meszkiem. Dalej czuję nuty piżmowe, odrobinę róży, ciepły zapach wosku pszczelego i szara nutkę paczuli. Całość jest dość przyjemna, otulająca , delikatna.Jak na 'wielkiego imperatora' dość 'pluszowa'.
W tym, 'stanie' zapach nie atakuje już odbiorcy [bo tego, czego zaznałam tuż po spryskaniu ciężko było nie zauważyć :)],a delikatnie stapia się ze skórą. Samym zachowaniem [bo zapachem nie] przypomina mi Diam Blond. Z tą różnicą ,że Daim Blond jest ładne od początku do końca i zachowuje się zawsze poprawnie :P

Opakowanie-Początkowo tylko w 'pałacowym dzwońcu'. W Polsce od niedawna jest dostępny również na większą skalę w klasycznym flakonie. Zapach jest częścią czarnej serii.

Trwałość-bardzo dobra. Na początku śmierdziałam przez pierwsze 2 godziny. W sumie śmierdzenie + pachnienie to co najmniej 8 godzin

Gdzie pasuje- gdyby ktoś się tym przy mnie psiknął latem,lub ciepłą wiosną, nie wytrzymałabym. Zimą zdzierżę :) A w fazie 'niecuchnącej' pasuje od jesieni do wiosny. No i na chłodniejsze letnie dni.

Komu pasuje- unisex,ale moim zdaniem bardziej męski.

Nuty zapachowe:
cyweta, castoreum, korzeń costus, kminek, labdanum, róża marokańska, szara ambra, nasiona hibiskusa Abelmoschus, wosk pszczeli,
wanilia, paczula

Ilustracje by:
bashibozuk
ertacaltinoz
MrDream
Tsabo6

wtorek, 8 grudnia 2009

Etat Libre d'Orange - Vraie Blonde


Przy każdym teście, początkowe wrażenie , jakie robiła na mnie 'Prawdziwa Blondynka' było mniej więcej takie, jak na widok zasikanego pisuaru-smród kwaśnawy, nieznośny, do tego nutka jakiegoś żrącego detergentu, coś z chlorem...smród taki ,że aż [blond] włosy jeżą mi się na karku.

A nieprzyjemna woń , to zapewne 'zasługa' aldehydów mieszających się z resztą towarzystwa. Na tym etapie wszystko wydaje mi się nieprzyjemne. Szampan nieschłodzony, winorośl nadgryziona przez robactwo,skóra przemokła...do tego ciągle mam majaki ,że czuję w tym wszystkim cytrynę.

Ale ta blondynka jest inna niż panienki z dowcipów-tamte wydają się warte zachodu, dopóki nie otworzą ust [i nie uzewnętrznią tego , czym zaprzątane są ich myśli]. Czyli najpierw OK, potem , lepiej dać sobie spokój. Z Vraie Blonde jest odwrotnie-początek sprawia ,że mam ochotę uciec jak najdalej,a potem robi się coraz lepiej.
Poza tym blond panny bywają kapryśne. I nie wiem która z nas, ja czy ona, jest bardziej zmienna.Jednego dnia zapach zaczyna dość szybko mi się podobać. Kiedy indziej ciągle mnie drażni .


Po pewnym czasie sprawa maluje się tak:
Blondynka zostawia trochę chemiczny posmak. Coś metalicznego, przeszywającego. Ostrego jak brzytwa...a blondynka + brzytwa to ciekawy zespół. Powiedzmy,że niejedno serce może 'zdobyć' :P
Poza tym czuć coś musującego [szampan?], odrobinę delikatnej,jasnej, zamszowej skóry i świetlistą mirrę.
Ale to co najbardziej podoba mi się w Blondynce, to bardzo oryginalna słodycz. Gdy wtulę nos w nadgarstek, zapach nie jest szczególnie ładny. Ale z pewnej odległości czuć brzoskwiniową, słodką nutkę, musującą setkami bąbelków szampana.

W ostatniej fazie dochodzi jeszcze kremowa paczula. Bąbelki 'wyparowują' i zostaje coś bardziej przypominającego brzoskwiniowy deser.

Opakowanie-charakterystyczne dla marki

Trwałość-średnia

Gdzie pasuje-na cieplejsze dni i na 'niezobowiązujące' okazje

Komu pasuje-zapach oczywiście damski. Nie tylko dla blondynek. Za to tylko dla tych , na których nie będzie długo układał się jak mocz na pisuarze.

Nuty zapachowe:
aldehydy, szampan, róża, winorośl, biały pieprz, mirra, paczula, skóra.

Ilustaracje. Autorzy m.in.:
WarrenLouw
mandyreinmuth

Frederic Malle - Noir Epices


Początek jest wyjątkowo nieprzyjemny. Ostry,pikantny, atakujący nos pełną garścią roztartych przypraw.
Na szczęście nie trzeba czekać długo , aż zapach złagodnieje. I dalej jest już całkiem znośny. Zupełnie niesłodki, mocno 'doprawiony' i oryginalny.

Gdy Noir Epices na dobre 'ułoży' się na skórze można wyodrębnić sporo nut. Czuć dojrzałą , soczystą pomarańczę [ale od razu zaznaczam-na pewno zapachem owocowym bym tego nie nazwała], odrobinę róży,pył roztartej gałki muszkatołowej, gorzki cynamon, szczyptę pieprzu i dużo goździków. W tle łagodnie układają się nuty drzewne.


Z czasem zapach pomarańczy przechodzi w woń samej pomarańczowej skórki. Trochę wysuszonej,ale dalej nasączonej olejkami. Przyprawy długo zostają 'świeże'. Pieprz dalej wierci w nosi, muszkatołowa goryczka długo nie słabnie. Tylko goździki już nie 'rzucają się z pazurami'.

Klimat zapachu jest raczej mroczny. Strasznie kojarzy mi się z ... mechaniczną pomarańczą :) Co do owocu, wątpliwości nie ma. Natomiast
przyprawy wyobrażają ten trochę straszny, ciemny, obłąkany nastrój...chociaż mogłaby się tu znaleźć jeszcze jakaś jedna, szalona nutka. Coś niepasującego do reszty, gryzącego się i zupełnie nie z tej bajki ;)


Jak widać, Noir Epices doceniam. Zapach oryginalny, pomarańczowo-przyprawowo-drzewny. Ale nie zachwycił mnie. Nie rzucił na kolana. Nie tylko nie przyśpieszył bicia serca,ale nawet nie wywołał specjalnych emocji. Za to cena mogłaby i przyśpieszyć puls i wzbudzić emocje, dlatego nawet się cieszę,że nie dałam się uwieść.

Opakowanie- ładne, charakterystyczne dla Malle.

Trwałość-
dobra

Gdzie pasuje-
ja testowałam go tylko w chłodzie i niepogodzie. I przy takiej aurze wypada dobrze. Ale jestem ciekawa jak by się rozwiną w upalny dzień :)

Komu pasuje-
teoretycznie to unisex,ale chętniej wąchałabym go na mężczyźnie, niż na kobiecie.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: pomarańcza, róża, geranium
nuta serca: gałka muszkatołowa, cynamon, goździki, pieprz

nuta bazy: paczula, drzewo sandałowe, drzewo cedrowe.


Ilustracje:
Kadry z filmu 'Clockwork Orange'
+art z Devianarta. Autor: morgainlefay

środa, 2 grudnia 2009

Etat Libre d'Orange - Virges et Toreros



Całe szczęście nie przeczytałam 'nut' przed testem, bo pewnie unikałaby zapachu przez następne pół roku. Ale przypadkiem zwróciłam na niego ostatnio uwagę, grzebiąc w pudełku z próbkami i trochę sobie kapnęłam. Potem jeszcze parę razy 'pokapywałam' i muszę przyznać ,że zapach coś w sobie ma :)

Jest kobiecy. Pełen ciepła i słodyczy...chwilami. Przez pozostały czas szarpie nawet nie pazurem ,a całą łapą :)

Na początku najmocniej czuję tu wściekłą tuberozę. I to ona by mnie wystraszyła, gdybym zerknęła na 'skład'. Na początku jest słodka i bardzo, bardzo intensywna,ale po chwili dochodzi do niej wiercący pieprz, gorzkawa gałka muszkatołowa i szczypta kardamonu. To połączenie pierwiastka kwiatowego-kobiecego z 'męskimi' przyprawami dało ciekawy efekt. Goryczka otrzeźwia, przy mocniejszym powiewie morderczej tuberozy. Czyli 'komponował' to ktoś z głową i użył metody znanej z średniowiecznych tortur. Jedną z najokrutniejszych było podwieszenie biedaka głową w dół i piłowanie żywcem od krocza. W dół, lub w górę. Zależy z której strony patrząc...w każdym razie w stronę głowy. Taki delikwent był w wyjątkowo nieszczęśliwej sytuacji-nie dość ,że ból [którego siły chyba nie trzeba tłumaczyć] przeszywał całe jego ciało, to na dodatek nie mógł sobie 'spokojnie' zemdleć, bo krew odpływała do głowy i 'cuciła'.
W takiej 'luźnej przenośni' można opisać mechanizm działania Virges et Toreros. Tuberoza wali obuchem po łbie, ale przyprawy nie pozwalają na 'zamroczenie' :)


Dość długo trzeba czekać,aż zapach stanie się mniej agresywny. Nawet jak tuberoza troszkę 'ustąpi', to pozostaje gorycz pieprzu i gałki muszkatołowej. Ale potem znowu czuję słodkie kwiaty. Zbliżam się bardziej do nadgarstka i już myślę,że mi się wydawało,ale nie-bo po czasie znowu tuberoza.

Poza tym czuć jeszcze słodkie ylang-ylang i skórę. To drugie dosyć mocno.

Zapach jest moim zdaniem wart poznania. Nawet jeśli ktoś nie lubi bezczelnej tuberozy. Mi spodobała się w nim gra przeciwieństw. To ,że najpierw wydaje się,że będzie słodko i kobieco, potem zmieniam zdanie i stwierdzam ,że teraz jest bardziej męsko i tak na zmianę...bardzo trafna nazwa zapachu. Mamy i pierwiastek męski-pieprz kardamon itd. oraz damski-głównie w postaci tuberozy, która mi się jakoś z dziewicami nie kojarzy. No chyba,że takimi jak Madonna w 'Like a virgin' :)


Opakowanie-charakterystyczne dla zapachów ELd'O.

Trwałość-dość dobra

Gdzie pasuje-raczej nie polecam takiego dusiciela na upały. W pierwszych fazach może dokuczać otoczeniu.

Komu pasuje- mimo tego 'torreadora' to zapach damski. Nie wyobrażam sobie mężczyzny 'zionącego' intensywną tuberozą.

Nuty zapachowe:
tuberoza, gałka muszkatołowa,skóra, paczula, pieprz, vetiver, ylang-ylang, bergamotka, kardamon.

Ilustracje z Devianta. Autorzy:
clamp :)
talaith
Garih


Histoires de Parfums - 1740 Markiz de Sade






















'Pióro me – powiadają – jest zbyt nieoględne; ubieram występek w rysy zbyt odrażające. Chcecie wiedzieć dlaczego? Nie chcę po prostu nakłaniać do miłowania występku! Nie mam bynajmniej zamiaru przekonywać kobiet wzorem Crebillona czy Dorata, że winny kochać tych, którzy je zwodzą; przeciwnie, pragnę, aby czuły do nich wstręt, jedyny to sposób, by chronić je przed losem ofiary. Aby osiągnąć ten cel uczyniłem tych spośród bohaterów mojej powieści, którzy wybrali drogę występku, tak odrażającymi, że z pewnością nie wzbudzą w nikim ani współczucia, ani miłości. Właśnie dlatego, śmiem twierdzić, jestem bardziej budujący od pisarzy, którzy
uznają za dopuszczalne upiększanie występku. Niebezpieczne dzieła tych autorów przypominają amerykańskie owoce, które pod wspaniałymi kształtami kryją truciznę... '
[de Sade]


Markiz de Sade mnie fascynuje. Zarówno jako postać jak i w wydaniu 'z atomizerem'. Rzadko zdarza się człowiek tak bezpośredni, by niezważając na uczucia i opinie innych, szorstko, twardo mówił to, co myśli. Prowokacja? Być może, choć w zapachu Histoires de Parfums 'przedstawiono go' jako kogoś ,kto 'twardo twierdzi',a nie 'prowokacyjnie kokietuje'. Pominięto w perfumach rozwiązłość,ale zostawiono męskość [Libertyn V.Westwood to przy 'nim' kastrat :P].

Prolog zapachu jest intensywny. Mocno przyprawiony, z nutą ciemnego, twardego drewna. Do tego jest w nim coś 'nieczystego' . Żaden pot, czy inna wydzielina,a szorstkość. Coś trącego, osadzającego się na skórze.

W dalszych fazach, zapach pozostaje aromatyczny i mocno drzewny. Przyprawy już nie trą, a 'dodają smaczku'. Do tego wybija się szlachetna skórzana nuta i coś zwierzęcego. Wydaje mi się ,że czuję gdzieś w tle ambrę, choć w 'spisie treści' jej nie ma. Ale na pewno pojawia się paczula. niepiwniczna, mętna i nadająca zapachowi 'mroczności'.
Jest też labdanum, które bardzo lubię w perfumach. Tu czuję je wyraźnie i mocno. Jego ślad, razem z paczulą, odrobiną wanilii i nutami drzewnymi, zostaje na mnie prawie do 'ostatniego zdania'.


Bardzo podoba mi się nastrój zapachu. Jest w pewien sposób mroczny. To nie zatęchła krypta , czy zawilgotniała piwnica. Nie wieje też chłodem zamkowych murów, a i tak autor zapachu potrafił stworzyć wizję ciemności. Tyle, że nie chłodnej i przeszywającą dreszczami,a wrażenie ciemnego pokoju. Ciepłego, oświetlonego tylko w małym stopniu ogniem z kominka. Dookoła źródła ciepła roznosi się stłumione światło,ale reszta komnaty pozostaje ukryta dla oczu.
A, jak wiadomo, gdy zmysł wzroku staje się niepotrzebny, wyostrzają się pozostałe. I tak można wyczuć intensywny zapach starego, drewnianego biurka, przy którym ,być może słynny libertyn pisywał swoje gorszące dzieła, kurz zalegający na pułkach i obite w skórę tomiska.

Z filmowych 'interpretacji' markiza, zapach najbardziej przypomina mi postać z filmu 'Zatrute pióro' P. Kaufmana. De Sade jest w nim człowiekiem jednocześnie twardym i pełnym słabości. Takim, który potrafi urzec i budzić odrazę [do tego bezczelnie się tym nie przejmuje]. Jest trudny do 'złamania'. Jest kimś , kto mimo zamknięcia, odizolowania go, przełamuje bariery i 'robi swoje'. No i mimo,że na pierwszy rzut oka, ciężko go nazwać człowiekiem urodziwym, to ma w sobie coś pociągającego. Interesującego. Skłaniającego do poddania mu się.












Do tego, co do 'nieczystości' zapachu narzuca mi się 'fekalna' scena z filmu [oczywiście nie chodzi o woń,a sam fakt 'nieczystości' :P] :) Nie będę zdradzać , więcej bo może ktoś planuje ten film obejrzeć [a serdecznie polecam. Bardzo mi się podobał].
Zresztą 'Nie ma żadnej proporcji między tym, co dotyka nas, a tym co dotyka innych. Pierwsze poznajemy fizycznie, drugie odnosi się do nas tylko moralnie, a doznania moralne są zawsze zwodnicze; nie ma prawdy poza wrażeniami fizycznymi...' [de Sade]. Dlatego proponuję własnymi zmysłami poznać zarówno zapach, jak i film :)

Opakowanie- flakon prosty. Bez udziwnień.

Trwałość- bardzo dobra. Spokojnie trzyma się na mnie 12 godzin.

Komu pasuje-perfumy mają w sobie wyraźny męski pierwiastek. Ale jak wiadomo - baby lubią sięgać i po męskie 'gadżety' :D

Nuty zapachowe:
nuta głowy : bergamotka, davana sensualis [nie wiem co to :P]
nuta serca: paczula, koleandra, kardamon
nuta bazy: cedr, elemi, skóra, labdanum,brzoza,wanilia, nieśmiertelnik

Ilustracje:
Kadr z filmu 'Zatrute pióro'
oraz z Deviantarta. Autorzy:
ShardGlass
arkoniel
NothingsNew

czwartek, 26 listopada 2009

Parfum d’Empire - Ambre Russe






















Głęboka, tajemnicza, dzika, melancholijna, a czasami też czysta. Czyli jaka? Bez wodki nie razbieriosz.

Ambre Russe miało być odzwierciedleniem rosyjskiej duszy. I moim zdaniem udało się ją olfaktorycznie 'przetłumaczyć'. Przynajmniej na tyle,ile się dało, bo przecież samej duszy nie da się zamknąć we flakonie...

W pierwszych nutach Rosyjskiej Ambry czuję wódkę. Ale nie taką zwykłą 'czystą', a alkohol perfumowany. To coś bardziej zbliżonego do whiskey. A jako ,że wielbicielką 'szkockiej' nie jestem, to pierwsze 'łyki' niezbyt mi zasmakowały.

Potem robi się lepiej. Większość alkoholowego zapachu,ulatnia się. Zostaje ładna, ciepła i bogata ambra, lejąca się powoli po surowej skórze. Zapach jest przyjemny, niesłodki.
I dobrze, bo rosyjska dusza jest porywająca, a nie urocza, ciało rozgrzane,a uśmiech bezczelny. Ambre Russe powyższe przesłanki spełnia :)
Zapach jest bezwstydnie przesiąknięty alkoholem, bezczelnie bezpośredni i surowy jak rosyjska zima.

Z czasem perfumy rozwijają się tak, jak to sobie wyobrażałam-są ciężkie dzięki ambrze, wytrawne przez skórę i pikantne.
Całość wydaje się bardziej odpowiadania dla mężczyzny, niż dla kobiety. I kojarzy się z typem silnym i nieco nieokrzesanym,ale niepozbawionym wdzięku.
Bo ma ten Rusek iskrę w oku. A jak się napije, to tylko czekać aż ,ze śpiewem na ustach ruszy w tany. A odpoczynek między 'Kozakiem',a 'Kazanką' urozmaici sprośnym żartem. Co za typ...Rozsądek każe uciec jak najdalej,a serce z pewnym smutkiem przyznaje,że Rusek mi się podoba.


Czemu ze smutkiem?
Bo mam wrażenie ,że do siebie nie pasujemy. I,że bliskim się nie spodoba :) Czego teraz słuchać? Serca czy rozumu [tu należy dodać 'portfela i rozumu ' :)]? Sama jeszcze nie wiem czy dam mu się rozgrzać w chłodne , zimowe wieczory. Dodatkowo, przemawia na jego korzyść, to ,że jednak pojawia się tu nutka słodyczy. Dzięki niej, szorstki i wytrawny zapach staje się miększy. I jeszcze bardziej mi się podoba.

Opakowanie-ładny, smukły flakonik.

Trwałość- w miarę dobra,ale czasami mam wrażenie ,że jakoś za szybko 'wyparowuje'.

Gdzie pasuje-na jesień i zimę. Ewentualnie na chłodną wiosnę. Na upały zupełnie mi nie pasuje.

Komu pasuje-unisex.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: szampan, wódka

nuta serca: kadzidło, kminek, cynamon, kolendra

nuta bazy: ambra, wanilia, skóra.

Ilustracje:
kadry z 'Ogniem i mieczem'
mały Rusek od Dimkas [Deviantart]

wtorek, 24 listopada 2009

Serge Lutens - Gris Clair


Gris Clair to mój nieco oziębły towarzysz. Oczarował mnie i mimo że wiem,że nigdy się do mnie ciepło nie uśmiechnie, to ja i tak wiernie się go trzymam [ok...zdradzam go z paroma innymi :P]. Jakoś ten chłodny wdzięki i odrobina melancholii przyciągają mnie.
W GC nie znajduję ani odrobiny ciepła czy radości. Zamiast tego jest zadumę, troszkę smutku i nieobecne, utkwione w dal spojrzenie.

Głównymi nutami Gris Clair są lawenda i kadzidło. Kadzidlany dym przysłania obraz gęstą mgłą,a gdy chłodny wiatr z północy odsłoni rąbek 'tajemnicy', ukazuje się fioletowe kwiecie lawendy. Żywe, intensywnie pachnące, przystosowane do trudnego klimatu. Wola przetrwanie jest tak silna ,że korzenie znalazły drogę do twardej gleby przez labirynt zimnych skał,a łodygi oszczędzając każdą kroplę wody,stwardniały. Dzięki temu nie uschły jak martwe drzewo,którego suchy zapach niesie wiatr.

Lecz nie tylko lawendzie udało się przystosować. Jak wiadomo, człowiek potrafi znieść wiele. I tą nieprzyjazną aurę też mu się udało, bo przy mocniejszym powiewie porywany jest z zagaszonego ogniska szary popiół.

Gris Clair nie jest 'oczywiście' piękne. Niektórym może kojarzyć się z 'zatęchłymi' kulkami na mole z babcinej szafy. Ale ja myślę o nim jako o zapachu przeszywającym chłodem, surowym. Malującym przed oczami obrazy odcieniami fioletu i szarości. Podoba mi się nawet ta bezpłciowość. Zupełny brak seksualności czy pretensjonalności.

Lawenda z Gris Clair nie przywodzi na myśl ani tej z odprężających, wyciszających olejków,ani tej bardziej świeżej-doprawionej cytryną. Bo mimo wrażenia chłodu, zapach nie można nazwać świeżym. Powiedziałabym,że jest trochę duszący, lekko zakurzony.

W sumie mam wrażenie ,że mój opis bardziej zniechęca, niż przyciąga. I to zupełnie sprzeczne z tym co o GC myślę :) Dlatego, dla lepszej komunikacji, napiszę jeszcze ,że dla mnie Gris Clair jest wielowymiarowe. Jednocześnie jest jak haust mroźnego, górskiego powietrza i jak oddech zakurzonym powietrzem na starym strychu. Jest cichy, zadumany ,ale czuć w nim również życie i energię. Może dzięki temu,że można go odbierać na wiele sposobów, trafił do mojego TOP 10.

Opakowanie- 50 ml-trowy, klasyczny, prosty flakon.

Trwałość- na mnie to prawdziwy killer. Użyty rano, potrafi pachnieć jeszcze następnego dnia.

Gdzie pasuje- z jednej strony Gris Clair jest nieprowokujące, bezpieczne. Z drugiej-może niektórym źle się kojarzyć [wspomniane kulki na mole :P]. Mimo to wydaje mi się, że perfumy będą dobre do pracy i na inne okazje niewymagające 'balowej elegancji'.

Komu pasuje- to skrajny unisex.

Nuty zapachowe:
lawenda, ambra, tonka, irys, suche drewno, kadzidło

Autorzy ilustracji:
ArwensGrace
CharlieMacBell
Lindowyn

niedziela, 22 listopada 2009

Yves Rocher - Marron De Noel Christmas Edition [seria 'Les Plaisirs Nature' ]


Kolejna nowość Yves Rocher. Tym razem 'zaserwowano' nam 'świątecznego kasztana'.

I jak dla mnie Kasztan wyszedł lepiej niż So Elixir. Zapach od początku jest cieplutki, otulający, kremowy. Niewiele się rozwija. Przez to jest prosty i wydaje mi się 'taki zwykły',ale miły.

Czuję w nim głównie słodkości-wanilię i coś jakby karmel. Pewnie jest też paczula. Tyle,że ...dalej nie wiem jak pachną jadalne kasztany :) Bo wśród nut nie wyczułam nic zaskakującego. Nic czego bym nie znała. Jest po prost słodko, miękko i bezpiecznie. Po pewnym czasie czuję coś słodko-orzechowego. Może to te kasztany?

W każdym razie to taka niedroga przyjemność, gdy chcemy usiąść w ciepłym domku, w grubym , niegryzącym swetrze, zanurzone w fotelu, z kubkiem gorącej czekolady. Małe przyjemności też cieszą ;)

Opakowanie- trochę tandetne,ale pasujące kolorystycznie do zapachu.

Trwałość- średnia. Ze 4 godziny wytrzyma,ale wtedy już jest delikatny.

Gdzie pasuje- przyjemny zapach na jesień i zimę. To bezpieczny zapach ,który można ubrać na każdą, 'nieelegancką' okazję ;)

Komu pasuje- zapach damski.

Autorzy ilustracji:
Lylly55 [www.
Lylly55.deviantart.com]

Yves Rocher - So Elixir


Teraz będzie mniej 'niszowo',ale za to na czasie :) Wstąpiłam dziś do salonu Yves Rocher ,żeby obwąchać świąteczne 'otulacze' :) Pierwszym zapachem, po który sięgnęłam była tegoroczna premiera-So Elixir.

W pierwszej chwili powaliła mnie esencja paczuli-ciężka , piwniczna,trochę przerażająca. Zapowiadało się,że będzie ciekawie.
Niestety, z czasem zapach robi się mdły. Dalej jest ciepły i otulający,ale paczula mocno łagodnieje , zostawiając tylko kremowy, 'matowy' posmak. Za to na wierzch wyłazi lekki jaśmin i odrobina róży. Wszystko 'zakwaszone' bergamotką.Na tym etapie jest dla mnie po prostu nudno. Zresztą potem też, bo po jakiś 2-3 godzinach czuję nijaką paczulę osłodzoną tonką. No i bliżej nieokreślone kwiatki,ale je słabiutko.

Do tej pory Yves Rocher rzadko wydawało coś , co mi się podobało. Nie oczekiwałam po nich wiele, ale Elixir i tak mnie zawiódł, bo początek był obiecujący,a potem wszystko zmarnowane. No i praktycznie nie było kadzidła :/

Najkrócej opisałabym Elixir jako perfumy wtórne, nietrwałe. Kojarzą mi się z szarością i miękkością.

Opakowanie- nic specjalnego. Raczej proste,jasnożółte flakoniki. Wyglądają na kiepskiej jakości :P

Trwałość-tu też , niestety kiepsko. Po 3 godzinach czuć niewiele.

Gdzie pasuje-na jesień i zimę.

Komu pasuje- zapach damski

Nuty zapachowe:
bergamotka, róża damasceńska, jaśmin, esencja paczuli, bób tonka, ekstrakt kadzidła

piątek, 20 listopada 2009

Annick Goutal - Musk Nomade [seria Les Orientalistes]


To najbardziej damski z zapachów z serii Orientalnej. Zanim go powąchałam, zakładałam,że raczej się nie polubimy,bo za piżmowymi perfumami nie przepadam. A tu miłe zaskoczenie .

A co mi się spodobało?
Po pierwsze: piżmo nie jest tu męcząco 'czyste'. Jest odrobinę mydlane ,ale nie narzuca mi ciągłych skojarzeń z wanną pełną pachnącej pianki.

Po drugie: piżmo szybko przestaje być nutą mocno dominującą. Oczywiście, czuć je w każdej fazie.W końcu to 'jego' kompozycja,ale przeplata się tu z paroma innymi ładnymi i wyraźnymi nutkami.

Po trzecie: pasują mi pozostałe nuty,a ich połączenie tworzy harmonijną całość.

Gdy tylko zapach ułoży się jakoś na nadgarstku, do głosu dochodzi róża. Nieco słodkawa,ale niebrzydka- delikatna , aksamitna, mocno rozwinięta. I przez pewien czas czuję głównie jej kwiat, dookoła którego snuje się jasne, bezwstydne piżmo.

Gdy zapach na dobre się rozwinie, dochodzą delikatne nuty papirusu. Nienarzucające, zielonkawe tony zgrabnie układają się w łodyżkę wyżej wspomnianego kwiatu.

Na tym etapie maluje nam się obrazek delikatności, kobiecości, ciepła i łagodności. I byłoby trochę mdło, gdyby nie posmak labdanum. Czystek wyraźnie gdzieś się tu plącze.Jest na mnie wyraźnie wyczuwalny, gdy nieco 'wsłucham' się w melodię, którą grają dla mnie poszczególne składniki. Gdy wącham Piżmowego Nomada 'od tak', tworzy po prostu całość,ale bez problemu da się go rozłożyć na 'czynniki pierwsze'.

Gdy zapach gaśnie, znowu nutą dominującą staje się piżmo. Poza nim dalej pachnie róża i tonka.

Podsumowując, Musk Nomade jest ładnym, kobiecym zapachem z przewodnią nutą piżma i róży. Te dwa komponenty od razu 'rzucają się' na nos . Pozostałe składniki dopełniają obrazu: tonka dodaje miękkości, papirus ożywia,a labdanum nie daje się temu wszystkiemu rozpłynąć i 'rozciapkać'.

Czy będę 'polowała' na większą ilość Nomada? Jeszcze nie wiem. Na razie mam 5ml zakupione dzięki cbr [:*] i zobaczę ile zajmie mi zużycie tej niewielkiej ilości. Sama nie wiem czy mam ochotę na otulanie się aksamitnym szalem piżma, czy wolę tarzać się częściej w ambrowych fetyszach :P Jedno mogę powiedzieć : Musk Nomade doceniam i czasem pewnie użyję.

Opakowanie-występuje w różowym , kobiecym flakoniku 50ml i prostym , męskim 100ml. Męski flakon oczywiście bardziej się opłaca.

Trwałość- dobra. Potrafi pociągnąć do 8 godzin. Tyle ,że na tym etapie zapach jest bardzo delikatny i rozmyty.

Gdzie pasuje-jak dla mnie najlepiej nadaje się na wiosnę, jesień i zimę. Latem też nie zadusi.

Komu pasuje-mimo,że seria powstała jako 'zestaw' unisex'ów, to Musk Nomade wydaje mi się zdecydowanie bardziej kobiecy.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: dzięgiel muskon
nuta serca:muskon, bombajski papirus, róża
nuta bazy: fasola tonka, białe piżmo, labdanum

Parfum d’Empire - Wazamba


Wazamba zaskakująco się na mnie rozwija. I [jak już pisano] bywa zmienna.

Zaczyna się
dziwnie-dymnie i zielono. Czuć w niej jesienne jabłka. 'Opadnięte',ale nie zgniłe. Leżące w ciemnozielonej, przerzedzonej chłodem trawie. I dym. Na początku jest go niewiele. Dolatuje do mnie powoli , z palącego się w oddali ogniska, w którym pracowity ogrodnik pali liście przyduszające słabą już trawę i gałęzie okaleczonych 'planowo' drzew.

Potem dochodzi do tego zapach cyprysów i jodłowych igiełek, które dopiero w jesiennym chłodzie mogą dojść do głosu. Gdy jesień zabije kolorowe, 'wrzeszczące' kwiaty, zgasi zieleń liści i rozłoży większość soczystych owoców, dojrzałe jabłka , cicha trawa i ostre igiełki pachną najpiękniej.

Potem sama podchodzę do paleniska-w miarę rozwoju zapachu, dym wydaje się mocniejszy, bardziej spalony. Mimo mirry i kadzidła, zapach nie kojarzy mi się z bogactwem czy uduchowieniem. Wręcz przeciwnie-z ogniskiem, w którym płoną martwe liście. I z opadniętymi jabłkami i śliwkami, które kończą swój żywot zawieszone nad płomieniem i uwędzone w ciepłym dymie.

Cóż, wychodzi na to ,że zupełnie inaczej odbieram Wazambę niż chcieli by tego jej twórcy. Nie kojarzy mi się ani z Afryką [to sugeruje sama nazwa, oznaczająca afrykański instrument używany w czasie rytuałów], ani Indiami. Nie przywodzi na myśl 'sakralnej wewnętrznej wędrówki' czy 'złotej głębi'.Nie wiążę jej z żadną egzotyką.
Czynnikiem wspólnym między moimi odczuciami ,a opisem producenta jest pewien rodzaj kontemplacji i zadumy. Wazamba jest jak chwile przy jesiennym ognisku, gdy przez zimny wiatr nie chce się człowiekowi odchodzić od źródła ciepła i zatrzymuje się na chwilę w ciepłym kręgu. Patrzy w żywo strzelający ogień , obserwuje tańczące skry i mimowolnie zaczyna rozmyślać. O sobie, o świecie, o jesiennych mgłach i o tym,że skończyło się lato. To taka chwila wyciszenia przed podjęciem kolejnych życiowych wyzwań. Odskocznia od pośpiesznego życia i miejskiego gwaru.

To jest ta ładniejsza [przynajmniej dla mnie] twarz zapachu. Niestety, Wazamba jest kapryśna. Kiedy indziej wcale nie chce pachnieć jabłkami i igliwiem. Czasami przez większość czasu czuję głównie dym. Siwy obłok parujący ze spalanych liści, z niewielką domieszką aromatu wędzonych jabłek i śliwek.

Marc-Antoine Corticchiato stworzył dla Perfum d'Empire ciekawą kompozycję. Malującą przed oczami całe sceny. Perfumy pobudzają wyobraźnie zapachem ogniska, tak
prawdziwym ,że aż słychać strzelające w ogniu gałęzie, wonią igieł, które kłują skórę i smakiem wędzonych darów jesieni. Za to kompozycja ma u mnie 'plusa'. Mimo to nie planuję zakupu. Lubię tak się czasami zamyślić przy ognisku,ale nie aż tak [ i na tyle często],żebym potrzebowała całego flakonu :)

Opakowanie-ładny, długi flakon.

Trwałość-dobra

Gdzie pasuje-
Wazamba na tyle mocno kojarzy mi się z jesienią,że tylko na tą porę roku mi pasuje :)

Komu pasuje-
unisex

Nuty zapachowe:

nuta głowy: kadzidło, aldehydy, opoponaks

nuta serca: cyprys, drzewo sandałowe, mirra

nuta bazy: balsam z jodły, jabłko, ambra, czystek


Autorzy ilustracji:
ssuunnddeeww
luna1000
denka
thoughtchanger
nieraviel