poniedziałek, 29 marca 2010

Serge Lutens- Arabie


Recenzje Arabie straszą indyjskim żarciem, curry,pieczonym kurczakiem itp. Dlatego jakoś nie specjalnie śpieszyłam się z poznaniem tego zapachu. Tym bardziej,że Ambre Sultan dał mi już solidną porcję pieczonego kurczaka z curry w oleistej maceracie.
Jednak Arabie wzięło mnie z zaskoczenia-jedna z 'wizażanek' pojawiła się na Trójmiejskim perfumowym spotkaniu z flakonikiem tegoż zapachu i nie mogłam sobie odmówić poznania kolejnego Lutens'a. Na szczęście nie było to zmarnowane miejsce na ręce.

Na początku Arabie pachnie mieszanką mandarynki z dużą ilością przypraw. Jest raczej pikantnie i trochę jadalnie,ale bez przesady-nie ma arabskiego straganu,ani półmiska hinduskiego curry. Jest ciepłe, nawet przyjemne,ale nie zachwycające.
Perfumy rozwijają się w kierunku słodyczy. Matowej, przesiąkniętej wonią suszonych owoców [niesty, więcej tu daktyli, niż fig] przeplatającej się z aromatem drzewa sandałowego i cedru. Przyprawy dalej czuć,ale przebijają się przez słodkawo-drzewną podstawę delikatnie-tylko czasami dając o sobie znać.

Najbardziej w całym zapachu podoba mi się mało wyczuwalny zapach drewna cedrowego. Cedr jest jasny, słodkawy, podsuszony. Ozdabia kompozycję.

Nastrój perfum jest raczej wesoły. Nie ma w nim nic z 'nocy arabskich'-ani tańca brzucha, erotyki, chłodu pustyni po zachodzie słońca. Jest gorący piasek, słodycz suszonych owoców i beztroska.

Podsumowując- nie ma co się bać podróży do Arabii. Nie jest to może szczyt egzotyki,ale również nie czysto turystyczne wczasy upływające pod znakiem opychania się i leżenia plackiem. Chwilami można mieć kulinarne skojarzenia,ale Ambre Sultan jest w tym dużo, dużo gorszy.
No,ale to,że 'coś jest gorsze' nie sprawia,że zaraz mam ochotę ,to lepsze mieć. I tak jest w tym przypadku. Arabie nie jest brzydkie,ale nie w moim typie.

Opakowanie-'eksportowy', kanciasty flakon z beżowej serii.

Trwałość- Nienajlepsza jak na Lutens'a.Na mnie wytrzymał ok. 6 godzin.

Gdzie pasuje-myślę,że ani mrozy, ani upały nie są zapachowi straszne :)

Komu pasuje- unisex.

Nuty zapachowe: cedr, drzewo sandałowe, kandyzowana skórka mandarynki, suszone figi, daktyle, kminek, gałka muszkatołowa, goździki, żywica balsamiczna, tonka, syjamski benzoes, mirra

Ilustracje z Deviantart'a. Autorzy:
yuni
HMsa

niedziela, 28 marca 2010

Norma Kamali - Ceremony


Po zapachu o nazwie 'Ceremony' spodziewałabym się mroku, tajemnicy, ciemnego kadzidła. Najlepiej z nutką palących się świec. Chciałabym poczuć nastrój zakazanych rytuałów, zobaczyć oczami wyobraźni idące w pochodzi zakapturzone postacie szepczące niezrozumiałe modlitwy. Poczuć ciepło ognia i chłód ciemnej nocy.

Jednak Norma Kamali miała inną wizję ceremonii. Jej 'rytuał' jest chwilą ciszy i kontemplacji w oparach nienarzucającego się kadzidła. Jest chwilą ciszy , skupiania i modlitwy. Samotnej, wyszeptanej, osobistej. Wypowiedzianej w pustym drewnianym kościółku nadżartym przez korniki i nadgryzionym zębem czasu.

Ceremony wydaje mi się zapachem nieskomplikowanym. Kadzidłem dosyć czystym, spokojnym, uduchowionym. Katolickim ,ale nie w stylu Cardinala czy Avignonu. Raczej przypomina wiejskie, małe kościółki, które wypełniają się po brzegi w niedzielę ,a przez resztę tygodnia odwiedzają je tylko pojedyncze osoby, by 'sam na sam' porozmawiać z Bogiem.
I dlatego Ceremony jest ładne i dosyć dobre 'do noszenia'. Jest 'osobiste'. Nie przygniata swoją potęgę, nie onieśmiela mocą. I pewnie dlatego mnie na kolana nie rzuciło :) Ja jednak wolę poczuć ciężar Avignon'skiej katedry, niż taki nastrojowy kościółek.

Na początku Ceremony jest dość moce - zapowiadało się jako silne kadzidło z gatunku 'kościół pod lasem' z chmurą olibanum i ostrymi igiełkami. Ale dość szybko się na mnie wycisza. Traci siłę i zaczyna trzymać się blisko skóry. Na pewno czuję tu świeże,ale nie przesadnie mocne igliwie, labdanum, mirrę i słodkawy cedr.Wydaje mi się,że również opoponax i może wenge.
Zapach, rozwijając się, skłania się w kierunku nut drzewnych i leśnych. Z czasem kadzidlany dym wsiąka w drewno i zostaje po nim tylko lekki aromat wyzierający z szczelin w drewnie.

Podsumowując- Ceremony powinno spodobać się osobom lubiącym zapachy kadzidlane z leśnymi dodatkami. Takie, w których kadzidło niby jest nutą przewodnią,ale bardzo harmonijnie splecioną z innymi składnikami. Tak ,że nie przytłacza całości kompozycji. Może być strzałem w dziesiątkę dla tych , którzy szukają kadzidła kojarzącego się z kościołem,ale nie bardzo jednoznacznie.

Opakowanie- nie widziałam na żywo flakonów Normy Kamali,ale na zdjęciach wyglądają ładnie. Przypominają mi trochę skrzyżowanie karafki z piersiówką :)

Trwałość- w miarę dobra. Bez problemu wytrzymuje 5 godzin.

Gdzie pasuje- Ceremony jest lżejsze i mniej ekspansywne niż np. Avignon. Dlatego wydaje się bezpieczniejsze i bardziej uniwersalne. Pasuje właściwie na każdą porę i prawie każdą okazję [bo na romantyczny wieczór czy eleganckie przyjęcie proponowałabym jednak coś innego]

Komu pasuje- unisex.

Nuty zapachowe-chyba pozostają tajemnicą, bo nigdzie nie mogłam ich znaleźć :)

Ilustracje z Devianart'a. Autorzy:
Radojavor
Haszczu: http://haszczu.deviantart.com
entartet
xNickixstockx

czwartek, 25 marca 2010

Penhaligon's - Lily and Spice


Zapach miał przywodzić na myśl białą lilię. Kwiat , który według legendy zrodził się z łez Ewy, po zjedzeniu 'zakazanego owocu'.
Lilie symbolizują zarówno czystość i szlachetność jak i cielesną postać pożądania.A co dostajemy od Penhaligon's?

W sumie to właśnie lilie. Dużo lilii przytłaczających pozostałe składniki kompozycji.
Tak na prawdę zapach lilii może zagłuszyć prawie wszystko-tylko [również biali] wojownicy jaśmin i tuberoza mogą stanąć z nią w szranki.
Najgorsze jest to,że zapach 'głównego składnika' tych perfum może 'zagłuszyć' również mnie. To jeden z niewielu kwiatów, którego nie mogę znieść , gdy stoi w wazonie, w pokoju. Jeśli mój organizm ma 'gorszy dzień' , to zaraz reaguje na 'wielkie, białe kielichy' bólem głowy. I czując pierwsze nuty perfum już spodziewałam się migreny, albo przynajmniej pogorszenia nastroju. Ale, o dziwo,żyję i nic mi nie jest ! :)
Muszę przyznać ,że to jak na razie najlepsza lilia z jaką mam do czynienia. Niedusząca, nieagresywna, a dalej prawdziwa [bo dwa pierwsze epitety ,jak dla mnie wykluczają autentyczność 'wazonowej' lilii :P].
Do tego wcale nie kojarzy mi się z wiązanką pogrzebową. Ten dodatek przypraw chyba działa jakoś trzeźwiąco i ożywiając-dlatego mam raczej dobre wrażenia po testowaniu Lily and Spice.

W trakcie rozwoju zapachu, przyprawy zaczynają dawać o sobie znać-szafran osiada żółtym pyłkiem na pręcikach wyzierających z kielicha, a goździki malują na płatkach ciemniejsze cętki. I 'kwiat niewinności' od razu staje się nieco bardziej drapieżny.
Wracając do początku moich wywodów, gdybym miała wybrać czy lilie Penhaligon's są niewinne , czyste i szlachetne czy bardziej pasuje im miano symbolu fizycznego pożądania, postawiłabym na to drugie. Przede wszystkim dla mnie kwiaty nawet nie są białe. Dodatek przypraw sprawia,że przybierają dla mnie odcienie pomarańczowe, różowe itp.

Kwiaty malowane zapachem przez Mathilde Bijaoui zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie [jak na lilie]. Są dobrze 'wyważone' [anni za ciężkie, ani za świeże], nieuciążliwe i naturalne. Do tego nawet, gdy zapach już dogorywa, nie staje się bezkształtną , kwiatową mieszanką. Dalej to je st lilia z lekkim dodatkiem przypraw i piżma.


Opakowanie- flakony Penhagilon's mają w sobie mnóstwo uroku. Ten tez jest piękny-jak szklana karafka przewiązana pod korkiem brązową kokardą.

Trwałość- jak na 'prestiżową , angielską markę' średnia. Tak ok. 5 godzin

Gdzie pasuje- dobry na wiosnę. Raczej dzienny.

Komu pasuje-zapach damski.


Nuty zapachowe:
nuta głowy: lilia [White Madonna Lily], szafran
nuta serca: goździki, pieprz

nuta bazy: paczula,białe piżmo , wanilia, benzoin.

Ilustarcje z Deviant'arta. Autorzy:
1,2. vinegar [ http://vinegar.deviantart.com/]
3.Anjali25

Frederic Malle - Lipstick Rose


Lubię perfumy sprzedawane pod nazwiskiem Frederica Malle. Ok-są drogie, niekoniecznie ładne ,ale ciekawe. I Lipstick Rose też mnie intryguje choć nazwałabym je raczej uciążliwym dziwadłem, niż intrygującą kompozycją.
Choć można się było tego spodziewać po nazwie Lipstick Rose. Bo z czym kojarzy się samo 'imię' zapachu? Ze światem kosmetyków kolorowych-syntetycznymi 'mazidłami' o mdłym, pudrowym zapachu i intensywnych kolorach. I taki opis świetnie oddaje charakter zapachu.

Lipstick Rose w otwarciu jest słodkie, pudrowe, nieco mdłe. Wyraźnie czuć zapach róż i fiołków posypanych warstewką cukru pudru. Słodycz jest tu przesycająca, sypka, zatykająca nozdrza, oblepiająca pyłem język i wdzierająca się do płuc. Ddziwnie przenikliwa. Całość kompozycji kojarzy mi się z zapachem pudru Meteorites Guerlain'a . Tyle,że w bardziej intensywnej i słodszej wersji.
Szczerze powiedziawszy-pierwsze nuty wywołują we mnie lekkie zakłopotanie, bo z jednej strony zapach mi się nie podoba-jest w nieprzyjemny sposób słodki,a z drugiej jednak coś mnie ciągnie do zrobienia kolejnego wdechu nad skropionym Różaną Szminką nadgarstkiem. I biorę kolejnego 'bucha'. Znowu przymykam oczy, mówię sobie,że mi się nie podoba, wręcz mnie irytuje i za parę minut zaciągam się znowu.

I tak aż do momentu, gdy wszystkie składniki zaczynają się mieszać, wić i sklejać w jakąś syntetyczną masę.
Po odczekaniu całość dostaje jeszcze dziwnego gorzkawego posmaku.
Wąchając Lipstick Rose mam jeszcze jedno skojarzenie-Louve Lutens'a. Tyle,że perfumy Serge'a wydają się bardziej 'do noszenia'. Są mniej uciążliwe, bardziej harmonijne i nie wydają mi się 'sztuczne'.

Jak łatwo się domyślić, nie planuję zakupu flakonika Lipstick Rose. Podstawowe powody:
Po pierwsze- zapach jest nie w moim typie.
Po drugie- cena flakonu jest jest bardzo wysoka.
Po trzecie-w ofercie Pana Malle znalazłam już swojego faworyta. Musc Ravageur aka. Piżmowy Niszczyciel aka. Majtkozdzierca :D Teraz to jeden z moich 'ulubieńców' [no dobra...tak na prawdę ostatnio pachnę głównie nim :)]


Opakowanie- flakon jak w przypadku innych zapachów F.Malle-estetyczne, ładny walec :)

Trwałość- o dziwo dobra jak na puder i kwiatki. Wyczuwam tę dziwną słodycz aż do końca dnia.

Gdzie pasuje-sama nie wiem :) Wydaje mi się, że zapach ma w sobie coś romantycznego...te róże i fiołki. Tyle,że całość może działać irytująco, więc od gustu partnera zależy czy 'wyskoczycie na romantyczną kolację', czy 'wyskoczycie na noże' :D

Komu pasuje-zapach damski. Powinien się spodobać paniom lubiącym zapach 'meteorytów' Guerlain'a.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: owoce

nuta serca: róża,fiołek

nuta bazy: wanilia, piżmo, wetiwer, ambra


Ilustarcje z Deviantarta. Autorzy:
1.escapionist
2.photorox33

piątek, 19 marca 2010

Serge Lutens - Tubereuse Criminelle


Od czasu, gdy poznałam 'niegroźną' tuberozę Killian'a i dwubiegunową kompozycję Etat Libre d'Orange, mniej lękam się tego intensywnie pachnącego kwiecia. Tyle,że tym razem nazwa 'zapowiadała',że jest się czego bać.
Tubereuse Criminalle straszy nazwą na tyle, że nie wiedziałam czy spodziewać się ogromnej ilości wściekłej, męczącej tuberozy, czy raczej zapachu z 'ciemną' nutką-trochę mrocznego i tajemniczo słodkiego.
Wpisuję TC raczej w drugi 'nurt' [no-z tym 'mrokiem' nie przesadzajmy ;)] . Pisząc to jednak ręka mi trochę drży, ponieważ ciężko jest odmówić kompozycji siły rażenia w pierwszej fazie zapachu, a i z klimatem 'noir' jest raczej słabo.

Zaraz po aplikacji Tubereuse Criminalle jest, jak na tuberozę przystało, ciężkie, słodkie i intensywne . Z siłą przewyższającą zwykłego kryminalistę oszołamia tuberozą dodatkowo 'obciążoną' niewiele lżejszym jaśminem :) Cóż-chyba wszystko inne po prostu 'wysiada' przy tuberozie, dlatego dano jej godnego przeciwnika :) I trzeba przyznać,że duet tych dwóch białych kwiatków potrafi być 'mocny'.

Na szczęście dosyć szybko kompozycja łagodnieje. Dalej nutą przewodnią jest 'imienniczka' perfum i ciągle w tle pobrzmiewa jaśmin. A wtórują im , znacznie ciszej, hiacynt i piżmo. Pozostałe składniki tej słodkiej mikstury pozostają w uśpieniu.
Co ciekawe, mimo że tuberoza porządnie straciła na sile, jaśmin ciągle pozostaje o krok za nią. Choć sam potrafi być ciężki i zabójczy jak kowadło w filmach animowanych,a do tego niezmordowany jak Jason z 'Piątku 13stego', to tym razem trzyma się krok z tyłu za naszą 'kryminalistką'. I dobrze, bo co jakiś czas daje o sobie znać ta postać jaśminu, która sprawiła,że już nigdy więcej nie chcę pachnieć A La Nuit.
Nie wiem czy tylko na mojej skórze, czy innym się to może tak nie kojarzy ,ale zapach jaśminu przybiera czasami dla mnie 'fekalną' nutkę. I tu też to czuję! Nie przy każdej aplikacji, i nie przez cały czas, ale czasami się pojawia. I gdyby to jaśmin grał w tej kompozycji pierwsze skrzypce, to pewnie poprzestałabym na jednym teście.

Inna dziwna nutka , która co jakiś czas pojawia się w TC, to zapach gumy. Takiej świeżej, czarnej, syntetycznej, niepalonej. Daje to całkiem ciekawy efekt i żałuję, że czuć to tylko czasami.

W trzeciej fazie kompozycja staje się łagodnie kwiatowa. W tle spokojnie układa się piżmo i leniwie snuje wanilia. Zapach jest ciepły, promienisty i dalej dosyć oryginalny[tzn. nic szczególnie wymyślnego,ale na mnie większość kwiatowych kompozycji w trzeciej fazie jest totalnie nijaka].


Tubereuse Criminelle to ładna kompozycja-zapach jest ciepły, intensywny,lecz nie zwalający z nóg. Wydaje mi się ,że najlepiej pasuje do pewnej siebie, przebojowej kobiety, która odważnie pnie się po szczeblach drabiny kariery,ale pozostaje przy tym istotą ciepłą i optymistyczną [czyli jak harpia, to tylko uśmiechnięta :D].
Wydaje mi się,że TC nie komponowałoby się dobrze z chłodnym typem urody, ani zwiewną, delikatną budową ciała.

Na pewno nie wpiszę Tubereuse Criminelle na listę swoich ulubionych zapachów, ale raz na jakiś czas może się nią skropię. Chyba,że jaśmin będzie śmierdział częściej niż raz na trzy aplikację, bo w tym przypadku nie opłaca się ryzykować :)

Opakowanie- piękny lutens'owy dzwoniec.

Trwałość- jak na Lutens'a niespecjalna. Tak ze 4 godziny zapach pozostaje intensywny.

Gdzie pasuje- zapach raczej wieczorowy, choć poza porą upałów nie powinien razić w ciągu dnia. Szczególnie ,że po pierwszej fazie już nie jest 'mocny'.

Komu pasuje- zapach damski. Wydaje mi się ,że spodoba się tylko tym paniom, które lubią zarówno tuberozę, jak i jaśmin.

Nuty zapachowe:
tuberoza, jaśmin, hiacynt, gorzka pomarańcza, gałka muszkatołowa, styraks, goździk, piżmo, wanilia

Ilustracje:
-Marylin Monroe.
How do I measure up by Peter Dribben

piątek, 12 marca 2010

Serge Lutens - Nuit de Cellophane


Do tego zapachu podchodziłam parę razy. Może dlatego,że przeważnie Serge rozpieszcza mój nos ciekawymi [a często i ładnymi :P] zapachami. I trochę na siłę próbowałam się doszukać w Nuit de Cellophane jakiejś iskry. Czegoś ,co mogłoby mnie przynajmniej na chwilę zainteresować.
Ale to w sumie nie ma sensu, bo tym razem Serge zostawił po sobie tylko, w tym przypadku słodki, smak rozczarowania.

Nuit de Cellophana rozpoczyna się dość pospolicie-kwiatowo-owocowo. Lekko słodkawo, ale bez cieknącego lukru. Słodki posmak wydaje mi się cukrowy. Bez naturalności miodu, czy przytulności wanilii.

Większość czasu czuć osmantusa, nieuciążliwy jaśmin i lilie w niemigrenogennym wydaniu. Do tego garść owoców [m.in mandarynki i coś jakby brzoskwiniowego :P],a w tle da się wyczuć cień charakterystycznej dla Lutens'a bazy. To taka odrobina ciężkości w tym zwiewnym świecie.

Ale niedługo po aplikacji, nawet ta namiastka 'charakterku' przesiąka urokliwością kwiatków i owoców. Staję się odrobię mydlana, rozmyta. A gdy piżmowa pianka trochę stopnieje, zostają same kwiaty 'muśnięte' mandarynką.

Nuit de Cellophane na pewno nie jest w moim typie. Wydaje mi się zbyt pospolite i zbyt 'dzienne' jak na 'Nuit'.
Co do 'Cellophane' [folia np. do pakowania ciętych kwiatów] to nawet tu pasuje, bo zapach jest jakby bardziej sztuczny niż inne kompozycje Lutens'a. No i równie potrzebny w jego 'kolekcji' jak celofan- można zastąpić go czymś innym,a nawet jak go się wykorzysta, to i tak szybko przestaje być potrzebny [tyle,że wyrzucenie Serge'owego flakonika jest nieco bardziej kosztowne :P].

Pewnie znajdzie się ktoś, komu te perfumy przypadną do gustu. Może ja jestem mało wrażliwa na urok niektórych kwiatków, ale wydaję mi się,że podobne kompozycje czułam już wielokrotnie- i w perfumeriach, i na ulicy.


Opakowanie- kanciasty flakonik z beżowej kolekcji.

Trwałość- średnia jak na Lutens'a. Po 4 godzinach dalej coś czuć, ale zapach jest już nijaki i mało intensywny.

Gdzie pasuje- na wiosnę, lato.

Komu pasuje-zapach damski.

Nuty zapachowe:
nuty zielone, nuty owocowe [m.in. mandarynka], osmantus, jaśmin, lilie, cynamon, mirra, piżmo , miód, goździk, migdały, drewno.

Ilustracje by:
-autora pierwszej ilustracji nie znam :(
-druga pochodzi z Deviantarta. Autor-MichellesPhotography

piątek, 5 marca 2010

Demeter - Ivy


Wydaje mi się,że jeśli ktoś poznał i polubił Poison Ivy, to Ivy też mu się spodoba. A jeśli jedna z 'odmian' bluszczu nie przypadła mu do gustu, to po drugą raczej nie ma po co sięgać, ponieważ zapachy są podobne. I jak dla mnie oba przyjemne.

Ivy w otwarciu jest ciemnozielone, soczyste. Podobnie jak w przypadku Poison Ivy, czuć tu nutkę słodyczy. Tym razem nieco delikatniejszą.

Z biegiem czasu zapach robi się mniej słodki i świeższy niż jego Trujący kolega.
Listki dalej są ciemne, dojrzałe i żywe,ale Ivy nie pachnie już tak 'dziwnie' jak PI.
Może po prostu się do tej 'dziwnej zieleni' przyzwyczaiłam? :)


Co jeszcze różni oba zapachy?
Ivy sprawia wrażanie bardziej 'stłumionego'. Wydaje mi się 'łatwiejsze' w odbiorze i 'bezpieczniejsze' przy konfrontacji z otoczeniem niż PI.

W tym przypadku również kompozycja skupiona jest na samym bluszczu. Nie ma tu praktycznie śladu otoczenia-ani mrocznego lasu, ani cmentarnego nastroju [mi jakoś bluszcz najbardziej kojarzy się właśnie z cmentarzem-przez Gdańskie 'Srebrzysko' na którym jest więcej bluszczu niż w jakimkolwiek innym miejscu, w którym byłam].

W każdym razie Ivy przypadł mi do gustu. Na razie nie mam w planach zakupu większej ilości. Skończę flakonik 15ml, przyzwyczaję się do niego i zdecyduję , którą odmianę zieleni wolę. Zresztą zostało mi jeszcze sporo Poison Ivy.

Opakowanie-charakterystyczne dla marki.

Trwałość-
jak na Demeter niezła. Potrafi 'przetrwać' do ok. 4 godzin

Gdzie pasuje-
wydaje mi się,że zapach najlepiej sprawdzi się wiosną. Nie lubi chłodu :)

Komu pasuje-
unisex.

Ilustracje z Devianart'a. Autorzy:
InertiaK

$micahgoulart


poniedziałek, 1 marca 2010

Demeter - Lavender Martini

Zamawiając Lavender Martini 'w ciemno' miałam nadzieję na przyjemną lawendę z czymś orzeźwiającym. Cicho liczyłam na jałowcowy, intensywny dodatek gin'u. I, niestety, po powąchaniu, nie wiem czemu Lavender Martini zostało właśnie tak nazwane.

Od początku zapach jest nieco mydlany [!]. Nie kojarzy mi się na pewno z martini. To 'lavender' też jest dyskusyjne, bo niby coś 'fioletowego' się przebija ,ale słodkawa, mydlana piana przytłacza całość kompozycji.

Z ciekawości zerknęłam na opis na stronie Demeter. Według niego kompozycja zawiera: świeżą pomarańczę,Cointreau [likier z gorzkich pomarańczy], miód, cukier i wódkę. No tak...trzeba czytać opisy zapachów przed zakupem nawet jak nazwa wydaje się oczywista :) .
Tyle,że tak na prawdę opisane nuty tez nie oddają 'efektu końcowego' . Na pewno nie czuję tam żadnej wódki [i nie jest mi z tego powodu szczególnie smutno :)]. W ogóle nie czuć nic , co mogłoby wiązać tę wodę kolońską z drinkiem. Z resztą składników mogę się zgodzić.

Pomarańczę czuć w kompozycji mocniej niż lawendę. Miód i cukier też są. Tyle,że miód na pewno nie 'prawdziwy',a raczej taki syntetyczny słodzik 'miodopodobny'.

Więcej kwiatów pojawia się później,ale zapach w ciągu swojego [niedługiego] życia niewiele się zmienia.

Lawendowe Martini jest dla mnie totalnym zawodem, bo kupiłam flakonik przede wszystkim dla 'Lavender'. A lawenda na mojej skórze prawie w ogóle się nie ujawnia. Kompozycja wydaje mi się zbyt mdła i niewyraźna.

Opakowanie- standardowe dla Demeter Fragrance Library

Trwałość- kiepska. Tak z 2 godziny coś czuć.

Gdzie pasuje- zapach jest 'cichy' i bezpieczny, dlatego pasuje właściwie wszędzie.

Komu pasuje- unisex. Bardziej damski niż męski.

Ilustracje z Deviantarta. Autorzy:
StineJ
ImageAbstraction
zilla774