czwartek, 30 lipca 2009

Diptyque - Tam Dao



























Tam Dao kojarzy mi się z iglastym lasem położonym gdzieś wysoko w górach. Między cyprysami i cedrami zalega
gdzieniegdzie śnieg, świeże powietrze uderza do głowy,a lekki mrozik szczypie w policzki. Mimo chłodu nastrój Tam Dao jest optymistyczny.
Promienie słonecznie iskrzą wesoło na śniegu,a lekki wiaterek drga igiełkami drzew. W tle czuć zapach sandałowca dobiegający z malutkiej świątyni położonej gdzieś wśród drzew. Drewno sandałowe palone jest w celu odstraszania złych duchów i zaklinania dobrych, więc nic dziwnego,że aura jest czysta i pozytywna.

W drugiej fazie pojawia się coś mętnego. Spływa na las niczym wieczorna mgła. Przygłusza nieco silną woń igliwia i wycisza. Pojawia się ładna ambrowa nutka.

I tak aż do zachodu słońca. W trzeciej fazie Tam Dao pachnie cicho i delikatnie. Czuć zapach świeżych cedrowych gałązek z nutą sandałowca. Tak jakby natura tętniąca w zapachu układała się powoli do snu.

Ogólnie Tam Dao jest przyjemne-w pierwszej fazie ożywiające i pobudzające,a potem raczej wyciszające i uspokajające. Na pewno może stać się czyimś 'must have' i ukochanym zapachem, choć raczej nie moim.

Opakowanie-proste,jasne, z ładną etykietą. Estetyczne.

Trwałość-przyzwoita.5 godzin bez problemu 'wytrzymuje'.

Gdzie pasuje-dla mnie to dobry zapach na zimę. Gdyby dodać do niego jakiś miły cynamonowy 'dodatek' kojarzyłby się ze Świętami Bożego Narodzenia :)

Nuty zapachowe:
drzewo różane, cyprys, drzewo sandałowe, cedr, przyprawy, ambra, białe piżmo.

środa, 29 lipca 2009

Demeter - Laundromat







Jest tyle różnych proszków do prania, płynów do płukania , zmiękczania i Bóg wie czego jeszcze,że zastanawiałam się czy pralnia Demeter rzeczywiście skojarzy mi się z praniem. Czy w tej 'perfumowej' pralni używa się proszku o zapachu 'morskiej bryzy' , albo kwitnącego lotosu' i pranie właśnie z czymś takim mi się skojarzy ,zamiast z czystością i bielą? I jak w ogóle pachnie 'standardowy proszek, który od razu skojarzy się właśnie z pralnią?

Już pierwsze niuchnięcie rozwiało moje wątpliwości-to prawdziwe pranie-czyste, białe , powiewające na sznurku przed domem i wygrzewające się w słońcu! Pralnia Demeter , to zakład prowadzony przez leciwą kobietę, ,która z nieufnością odnosi się do nowych 'dopachnionych' środków i ciągle pierze w proszkach, w jakich prała jej matka i babka. Nie wiem co takiego jest w tym zapachu,ale na prawdę kojarzy się od razu z jeszcze mokrymi,świeżo wypranymi prześcieradłami :) Adekwatność jak dla mnie wzorowa.

Zresztą mój Luby o kiepskich zdolnościach olfaktorycznych bez zastanowienia skojarzył Laundromat z bańkami mydlanymi ,a przecież bańkom całkiem niedaleko do pralni, więc na pewno zapach można określić jako dosłowny i pewnie większość 'odbiorców' zobaczy oczami wyobraźni czyste, pachnące pranie rozwieszone na sznurku.


Laundromat jest zapachem ciekawym i wartym uwagi. Wielbicielom perfum o zapachu czystości na pewno się spodoba, chociaż ja wolę jednak coś 'dziwniejszego'. Dlatego nie planuję własnego flakonika.


Trwałość-niestety, chyba zapach proszku na praniu utrzymuje się dłużej niż zapach 'prania' na skórze. Chociaż w porównaniu z niektórymi wodami Demeter Laundromat i tak wypada całkiem nieźle, bo z godzinę się trzyma :)


Gdzie pasuje-dobry wybór na co dzień.Na nieoficjalne okazje. Szczególnie na wiosnę i lato. Jest delikatny, nienatarczywy i świeży. Nie męczy.


*co do obrazka z prawej , to cóż-w końcu to unisex [piękny widok...sama tak nie lubię prać, jak już coś trzeba myć 'ręcznie' :)]

L'Artisan Parfumeur - Dzongkha


Jest chłonny jesienny poranek. Słońce wschodzi na szarym niebie roztaczając tylko jasną łunę, zamiast rozkwitając złotem i czerwienią. Tak zaczyna się kolejny ponury poranek dla niewyspanych rolników , którzy zamiast przewracać się w słodkim śnie na drugi bok, lub wesoło figlować w barłogu pościeli z Kasieńką czy Marysią , od rana powoli, ospale zarabiają na to, by ich uśpione jeszcze niewiasty i pociechy mogły spać spokojnie i jutro.

Początek Dzonghki otula mnie dymem palonych liści. Dymem rzadkim, chłodnym,ale lekko piekącym. Ulatniającym się z zupełnie suchych liści, drażniącym oczy i zostawiającym w ustach gorzkawy posmak. Takie jest kadzidło Dhonghki-gorzkawe, proste i przepalone. Czuję je praktycznie od początku zapachu i towarzyszy mi właściwie do końca. Im dalej , tym bardziej mi się podoba, bo w pierwszej fazie 'dym' jest zbyt spalony.
Jakoś przygnębia , kojarząc się z końcem lata, przemijaniem i szarością.

Wraz z rozwojem zapachu , robi się lepiej. Nasi biedni , spracowani chłopi robią sobie przerwę-rozgrzewają zmarznięte dłonie o kubek z czarną , gorzką herbatą. Jej cierpki aromat pobudza i daje siłę do dalszej pracy. Gdzieś w tle czuć zapach ciemnej , już mocno dojrzałej trawy, ostatnich , utrzymujących się resztkami sił kwiatów i szorstkiej kory drzew, pod którymi odpoczywają mężczyźni.

Potem zapachy natury, pracy przeplatają się z dosyć mocną i wyraźną wonią skóry. Surowej , nie obrobionej i naturalnej. I mimo że na ogół nie lubię w perfumach mocno wybijającej się skórzanej nuty,to tu wydaje się bardzo naturalna i dodaje zapachowi charakteru.

Przyznam szczerze, że pierwsze testy Dzoghki mocno zniechęciły mnie do tego zapachu. Zanim alkohol wywietrzał, czułam się jakbym przesiąkła Żołądkową Gorzką,albo innym mocnym i mało 'luksusowym' trunkiem.
Potem dym za bardzo mnie dusił, a potem coś innego mi nie pasowało. Dlatego na dość długo odstawiłam próbkę i pewnie jeszcze długo bym do niej nie wróciła, gdyby nie to,że zauważyłam,że ....płynu jest już tylko na dnie. Fiolka musiała przeciekać i gdybym szybko nie zabrała się za testy , to pewnie zostałby mi po zapachu tylko niesmak ;) Z musu się przemogłam i w końcu muszę przyznać ,że ' coś w tych kłębach dymu jest'. Tyle,że pojawia się dopiero później, gdy zniechęcona spalenizną miałam już tego 'spalonego' kadzidła dosyć. Najpiękniejsza wydaje mi się właśnie faza, w której skóra ' wychodzi na wierzch'. Surowy, prosty zapach , przesiąknięty aromatem drzew i , już znacznie lżejszym', dymem. Ma to swój urok, chociaż dalej kojarzy mi się raczej przygnębiająco, szaro i pochmurnie. Dlatego nie planuję zakupu większej ilości. Nie kocham,ale szanuję.

Trwałość- przyzwoita. Przez jakieś 4 godziny dobrze go czuć.

Gdzie pasuje-dla mnie to zapach bardzo jesienny, dlatego ciężko mi go związać z inną aurą niż pochmurnym niebem i wilgocią w powietrzu.

Komu pasuje-kojarzy mi się z osobami o zimnym typie urody. Będzie pasować , do protego stroju w stonowanych kolorach

Nuty zapachowe:
Nuty serca: peonia, liczi, kardamon
Nuty głowy: czaj (herbata z przyprawami i mlekiem), drzewo, wetiwer, kadzidło
Nuty bazy: indyjski papirus, skóra, irys

środa, 1 lipca 2009

M. Micallef - Watch


Watch od chwili aplikacji jest 'wykrzywiająco' słodki. Jest jak czerwony, gęsty syrop. Kojarzy mi się z syropkiem na kaszel 'z dzieciństwa'. Z tego co pamiętam nazywał się Salbutamol (czy jakoś tak) - też był czerwony, słodki do bólu i pachniał podobnie.

Jak już wspomniałam pierwsze co można napisać o tym zapachu jest 'słodki'. I niestety dla mnie użycie go globalnie jest zbliżone do zjedzenia 5kg cukru. Czyli i po jednym , i po drugim może zemdlić.

Cała ta cukrowość bierze się z połączenia wanilii, która dzielnie trwa od początku do końca, nieco syntetycznego i mydlanego piżma, upajającego jaśminu i bezczelnej, krzykliwej tuberozy. A wszystko to przyprawiono ylang-ylang, które w tej mieszance stało się dla mnie po prostu nieznośne.

Jakaś ilustracja dla syropu Micellaf'a?
Pierwsze co mi przyszło na myśl, to scena z filmu Tenacious D 'Pick of Desteny' [świetny film. Polecam ;)], gdy główny bohater niechcący posilił się nieznanymi leśnymi grzybkami...i cały las stał się wściekle kolorowy,jaskrawy,absurdalny :) A przez jego środek płynęła czerwona rzeka syropu truskawkowego, która spokojnie mogłaby pachnieć jak Zegarek M.M.

Po ok 1,5h zapach zaczyna być bardziej subtelny. Zabójcza tuberoza zdążyła się zmęczyć i pozwala rozkwitnąć innym kwiatom,a piżmo staje się bardziej pudrowe.
Niestety cały czas czuję jakąś drażniącą nutkę. Wydaje mi się,że to ylang-ylang tak się układa,ale pewna nie jestem. W każdym razie, to drażniące 'coś ' psuje dla mnie całą resztę-jest jak długie, jaskraworóżowe tipsy-szpony 'świecące' na tle eleganckiej, wieczorowej sukni.

Cóż...chyba łatwo się zorientować ,że dla Watch miejsce raczej się u mnie nie znajdzie. Tym, którym się spodobał radziłabym go trochę 'ponosić' przed kupnem całego [nietaniego :)] flakonu, ponieważ w moim przypadku był to chyba pierwszy zapach , który wywołał ból głowy. Co prawda nie był to 'ból, okrutny sadysta',a raczej 'ból, delikatny dręczyciel',ale i tak to pierwszy zapach, który mnie 'skrzywdził' :)

Opakowanie-zapachy Micallef'a są w przepięknych flakonach-dopracowanych, estetycznych i ozdobionych tak, by pasowały do zapachu. W tym przypadku zabójcza słodycz ukrywa się w owalnym flakonie z 'zatopionym' zegarkiem, ozdobionym biało-różowymi kamykami. Forma pasuje do nazwy,a kolorystyka do samego zapachu :)

Trwałość-dobra

Gdzie pasuje-nie zaryzykowałabym użycia w ciepły dzień. Zdecydowanie słodziak na jesień i zimę.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: jaśmin, kwiat brzoskwini
nuta serca: tuberoza, ylang-ylang, neroli

nuta bazy: wanilia, białe piżmo