środa, 29 lipca 2009

L'Artisan Parfumeur - Dzongkha


Jest chłonny jesienny poranek. Słońce wschodzi na szarym niebie roztaczając tylko jasną łunę, zamiast rozkwitając złotem i czerwienią. Tak zaczyna się kolejny ponury poranek dla niewyspanych rolników , którzy zamiast przewracać się w słodkim śnie na drugi bok, lub wesoło figlować w barłogu pościeli z Kasieńką czy Marysią , od rana powoli, ospale zarabiają na to, by ich uśpione jeszcze niewiasty i pociechy mogły spać spokojnie i jutro.

Początek Dzonghki otula mnie dymem palonych liści. Dymem rzadkim, chłodnym,ale lekko piekącym. Ulatniającym się z zupełnie suchych liści, drażniącym oczy i zostawiającym w ustach gorzkawy posmak. Takie jest kadzidło Dhonghki-gorzkawe, proste i przepalone. Czuję je praktycznie od początku zapachu i towarzyszy mi właściwie do końca. Im dalej , tym bardziej mi się podoba, bo w pierwszej fazie 'dym' jest zbyt spalony.
Jakoś przygnębia , kojarząc się z końcem lata, przemijaniem i szarością.

Wraz z rozwojem zapachu , robi się lepiej. Nasi biedni , spracowani chłopi robią sobie przerwę-rozgrzewają zmarznięte dłonie o kubek z czarną , gorzką herbatą. Jej cierpki aromat pobudza i daje siłę do dalszej pracy. Gdzieś w tle czuć zapach ciemnej , już mocno dojrzałej trawy, ostatnich , utrzymujących się resztkami sił kwiatów i szorstkiej kory drzew, pod którymi odpoczywają mężczyźni.

Potem zapachy natury, pracy przeplatają się z dosyć mocną i wyraźną wonią skóry. Surowej , nie obrobionej i naturalnej. I mimo że na ogół nie lubię w perfumach mocno wybijającej się skórzanej nuty,to tu wydaje się bardzo naturalna i dodaje zapachowi charakteru.

Przyznam szczerze, że pierwsze testy Dzoghki mocno zniechęciły mnie do tego zapachu. Zanim alkohol wywietrzał, czułam się jakbym przesiąkła Żołądkową Gorzką,albo innym mocnym i mało 'luksusowym' trunkiem.
Potem dym za bardzo mnie dusił, a potem coś innego mi nie pasowało. Dlatego na dość długo odstawiłam próbkę i pewnie jeszcze długo bym do niej nie wróciła, gdyby nie to,że zauważyłam,że ....płynu jest już tylko na dnie. Fiolka musiała przeciekać i gdybym szybko nie zabrała się za testy , to pewnie zostałby mi po zapachu tylko niesmak ;) Z musu się przemogłam i w końcu muszę przyznać ,że ' coś w tych kłębach dymu jest'. Tyle,że pojawia się dopiero później, gdy zniechęcona spalenizną miałam już tego 'spalonego' kadzidła dosyć. Najpiękniejsza wydaje mi się właśnie faza, w której skóra ' wychodzi na wierzch'. Surowy, prosty zapach , przesiąknięty aromatem drzew i , już znacznie lżejszym', dymem. Ma to swój urok, chociaż dalej kojarzy mi się raczej przygnębiająco, szaro i pochmurnie. Dlatego nie planuję zakupu większej ilości. Nie kocham,ale szanuję.

Trwałość- przyzwoita. Przez jakieś 4 godziny dobrze go czuć.

Gdzie pasuje-dla mnie to zapach bardzo jesienny, dlatego ciężko mi go związać z inną aurą niż pochmurnym niebem i wilgocią w powietrzu.

Komu pasuje-kojarzy mi się z osobami o zimnym typie urody. Będzie pasować , do protego stroju w stonowanych kolorach

Nuty zapachowe:
Nuty serca: peonia, liczi, kardamon
Nuty głowy: czaj (herbata z przyprawami i mlekiem), drzewo, wetiwer, kadzidło
Nuty bazy: indyjski papirus, skóra, irys

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz