Chodził za mną długo. Chciałam wypróbować całą serię Lucyfrów, ale trudno je dostać. Ten nawiedził mnie dzięki pewnej 'wizażance' [za co bardzo serdecznie jej dziękuję]. Dołączyła go jako 'niespodziankę', do innej próbki i sprawił mi więcej radości, niż molekuły 01, które były jego towarzyszem podróży.
Nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać: wyziewów piekielnych, gęstego dymu, spalenizny? W każdym razie obstawiałam coś ostrego, drażniącego i piekielnego.
I Pan Piekieł zaskoczył mnie po raz kolejny.
Ten Lucyfer nie jest rogatą bestią w oparach siarki. Nie jest mieszanką gniewu, nienawiści i zła. On ciągle jest aniołem o jasnych skrzydłach. 'Niosącym światło'[tłumaczenie słowa 'Lucyfer'], boskim ulubieńcem...tyle,że w jego sercu już kwitnie bunt i zepsucie.
Nie jest już dobry,ale dalej jest piękny. Przy boku nosi miecz i nerwowo gładzi rękojeść. Jakby kusiło go ,żeby dobyć broń i stanąć do walki...ale dalej ukrywa podłe zamiary pod słodką minką.
Na początku czuję alkohol [oczywiście] i jego 'nuta' dość długo miesza się z innymi zapachami, zanim pozwoli całości rozwinąć skrzydła. Potem robi się jakby troszkę ziołowy, dosyć ostry, zaczepny. Nabiera urody gdy pojawia się słodkawe ylang-ylang.
Jest w nim coś z Wet Garden Demeter-taka specyficzna wilgoć. Tyle,że bez świeżej zieleniny.
Z czasem zapach gęstnieje, staje się bardziej oleisty i mroczniejszy. Kadzidło z trudem przedziera się przez kiście ylang-ylang. Da się je wyczuć ,ale tylko 'przyprawia' słodkawe kwiaty i sandałowca, który po pewnym czasie zaczyna ładnie współgrać z kwiatami.
Całość robi się uwodzicielska i mroczna. Dosyć ciężka i odurzająca. A dalej tylko słabnie i niczym nie zaskakuje. Najdłużej utrzymuje się na mnie nuta przewodnia, czyli ylang-ylang.
Niestety nie doczekałam się mirry. I wciąż nie wiem jak pachnie elemi :) Jakoś nie doszukałam się w zapachu niczego, co byłoby wystarczająco mocne i mogłabym powiedzieć,że to coś nowego. Jak ktoś zna perfumy , które mocno tym pachną, to będę wdzięczna za informację ;)
Ogólnie wrażenia są pozytywne, mimo że miałam nadzieję na kadzidło,a dosłałam ciężkie, upajające kwiaty. Cóż...przynajmniej ylang-ylang kojarzy mi się ze zmysłowością, seksem i niezbyt grzecznymi zabawami, więc pod tym względem nazwa pasuje do zapachu. Lucyfer rysuje się tu jako istota piękna i zepsuta. Nie ma niszczycielskiej mocy.
Opakowanie-flaszka prosta, estetyczna i pasująca do zapachu. Na szczęście nie upchnięto Lucyfera w fikuśnym flakoniku.
Trwałość- Dobra,ale bez zachwytu.
Gdzie pasuje-na jesień i zimę. Bardziej wieczorowy, niż dzienny.
Komu pasuje- mimo że Bash nazwał swoje perfumy męskim imieniem, to bardziej kojarzą mi się z kobietą.
Nuty zapachowe:
ylang-ylang,kadzidło frankońskie, laudanum, mirra, drzewo sandałowe, elemi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz