poniedziałek, 31 sierpnia 2009

"öko-test" perfum [test 'szkodliwości perfum dla organizmu ludzkiego]

Przedstawiam wyniki "öko-test'u".
Wyniki są z 2008 roku. W 2009 chyba nie było kategorii 'perfumy' ;)

co to jest "öko-test"?

„Naprawdę dobrze żyć” – brzmi motto magazynu „Öko-Test”.
A przesłaniem miesięcznika nie są złe wiadomości, ale właśnie dobre – z każdego przeprowadzonego testu można wyciągnąć wniosek, że każdy produkt, w którym wykryto niebezpieczne dla zdrowia substancje, posiada zdrową alternatywę. I jak wiele testów pokazuje nie zawsze są to produkty drogie, markowe lub ekologiczne, choć te są dla naszego zdrowia najbezpieczniejsze.

Aby czytelnicy magazynu mogli naprawdę dobrze żyć, magazyn ten bada i testuje wszystko co jest nam do życia potrzebne: kosmetyki, pożywienie dla dzieci, środki do prania, farby do malowania ścian, lekarstwa, laptopy, frytki i samochody. A od niedawna pojawiły się również opisy i opinie o różnych produktach finansowych: ubezpieszenia, akcje itp.

W każdym wydaniu „Öko-test” (jest to miesięcznik) znajduje się 10-12 testów z różnych dziedzin życia.
W ciągu 20 lat istnienia magazyn ten zdołał przetestować ponad 60.000 produktów. A najważniejszym krytyrium było, jest i będzie zdrowie nas wszystkich. W ten sposób udało sie miesięcznikowi „Öko-test” zwrócić uwagę na wiele problematycznych składników w różnych produktach: w 1986 były to pestycydy w kremach dla dzieci, w 1994 trucizna w pożywieniu dla dzieci, a w najnowszych badaniach krewetek został znaleziony zabroniony antybiotyk Chloramphenicol.

Efektem tych publikacji jest poprawa jakości danego produktu, gdyż konsumenci złe produkty pozostawiają na półkach.
Zdarza się również, że miesięcznik jest pozywany do sądu przez producentów, którzy nie zgadzają się z wynikami testów publikowanymi przez „Öko-test”. Lecz sposród ponad 100 procesów tylko jeden został zakończony na niekorzyść magazynu w 1988 roku.

Więcej dowiesz się ze strony internetowej magazynu „Öko-test” – www.oekotest.de (niemieckojęzyczna).

Oznaczenia ocen:

  • celująca
  • bardzo dobra
  • dobra
  • dostateczna
  • dopuszczająca
  • niedostateczna

    certyfikowane kosmetyki naturalne:

  • farfalla - AURA NATURAL (FARFALLA)
  • lavera - body spa - DZIKA RÓŻA (LAVERANA)
    kosmetyki konwencjonalne:

  • KENZOAMOUR (KENZO PARFUMS)
  • MIDNIGHT POISON DIOR(CHRISTIAN DIOR)
  • HUGO XX WOMAN (P&G PRESTIGE BEAUTÉ)
  • LAURA BIAGIOTTI DONNA (P&G PRESTIGE BEAUTÉ)
  • PUMA CREATE WOMAN (METROPOLITAN COSMETICS)
  • CHRISTINA AGUILERA (P&G PRESTIGE BEAUTÉ)
  • TOM FORD BLACK ORCHID (TOM FORD BEAUTY)
  • WELLMENTS I LOVE THE SUN (WELLMENTS)
  • ALLURE CHANEL (CHANEL)
  • BETTY BARCLEY WOMAN NO.1 (COSMEUROP PARFUMS)
  • BURBERRY THE BEAT (INTER PARFUMS)
  • CKIN2U HER (CALVIN KLEIN)
  • DIESEL FUEL FOR LIFE (DIESEL PARFUMS)
  • DOLCE&GABBANA THE ONE(DOLCE&GABBANA)
  • ED HARDY BY CHRISTIAN AUDIGIER (NEW WAVE FRAGRANCES)
  • ELLE YVES SAINT LAURENT (YSL BEAUTE)
  • EMPORIO ARMANI DIAMONDS (GIORGIO ARMANI)
  • ESCADA INTO THE BLUE (ESCADA BEAUTÉ)
  • FERRÉ ROSE (FERRÉ PARFUMS)
  • JETTE DARK SAPPHIRE (JETTE JOOP)
  • JIL SANDER STYLE (COTY PRESTIGE LANCASTER)
  • LACOSTE TOUCH OF PINK (P&G PRESTIGE BEAUTÉ)
  • LANCOME MIRACLE (LANCOME)
  • NINA (PARFUMS NINA RICCI)
  • PRADA INFUSION D´IRIS (PRADA)
  • S. OLIVER SILVER WOMAN (S. OLIVER COSMETICS)
  • TOMMY HILFIGER DREAMING (TOMMY HILFIGER)
  • XX BY MEXX WILD (P&G PRESTIGE BEAUTÉ)
Cóż....wszystko wskazuje na to ,że perfumy nie są 'zdrowe'. :P

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

M.Micallef - Note Vanilee


Przeważnie nie 'szanuję' waniliowych perfum. Są raczej proste, nieciekawe, choć w większości przypadków całkiem przyjemne. Note Vaniliee do powyższej kategorii nie zaliczam, ponieważ zapach, nie tylko jest przyjemny,ale i dosyć misternie 'upleciony'.

Note Vanillee jest słodkie. Jak przystało na wanilię . W tym przypadku słodycz jest aksamitna, gęsta, pudrowa i, na szczęście, niedusząca. Czyli ładnie,ale gdyby na tym poprzestać, to nie byłoby w tych perfumach nic wyjątkowego.

Pierwszym przyjemnym zaskoczeniem jest zapach dojrzałych , soczystych mandarynek w 'otwarciu'. Cytrusy dodają zapachowi radosnego ciepła.

Potem możemy skosztować szlachetnych alkoholi.Powiem szczerze,że na ogół boję się nut 'procentowych' w perfumach [np. Bvlgari Notte mnie odrzuciło],ale tu aromatyczne alkohole dodały wanilii dostojności, powagi. Sprawiły,że nie jest to słodzik dla małych dziewczynek, czy infantylnych nastolatek. To pazur,a nie różowy 'tips' :)

Powstała mieszanka pachnie jednocześnie dostojnie i zmysłowo. Jest w Note Vanille odrobinka staroświeckości. Niezakurzonej,ale takiej jak miłe wspomnienie.Pachnące lekko 'przebijającymi' się kwiatami.

Note Vanillee ma w moim przypadku właściwości łagodzące nastrój. Jest tak delikatne, kremowe i rozpływające ,że nawet jak mam podły humor, choć raz się uśmiechnę :) Zresztą w tym zapachu jest coś , co kojarzy się z cukierkami 'krówkami',a to przecież sama radość :P

Rozbawiło mnie,że szukając dokładnych nut trafiłam na ' hesperydy' w nucie głowy...za cholerę nie wiedziałam co to, więc 'spytałam google'. Cytując z Wikipedii [potwierdzone na innych stronach] :"w mitologii greckiej śliczne nimfy o imionach Hespere, Ajgle i Eryteis, które zamieszkiwały w przepięknych ogrodach. Ogrody te różnie umiejscawiano: w górach Arkadii, w południowo-zachodniej Iberii, w górach Atlas niedaleko starożytnego miasta Lixus, najczęściej jednak w bliżej nieokreślonym miejscu na zachodnich krańcach świata.". :)

Opakowanie- kolejny śliczny flakonik. Tym razem złocony , z czymś co przypomina cyrkonie :)

Trwałość-bardzo dobra

Gdzie pasuje-świetny kompan na jesień i zimę.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: mandarynka
nuta serca: jaśmin, 'najcenniejsze kwiaty' ,lukrecja
nuta bazy: drzewo sandałowe, ambra, wanilia Bourbon, koniak, rum

Anna Sui - Night of Fancy


Do perfum Anny Sui zniechęciło mnie jedno-tandetne flakony. Większość jest tak paskudna, że nawet nie chciało mi się sprawdzać co jest w środku. Ale próbkę tego zapachu dostałam 'hurtem' z innymi i teraz zastanawiam się czy nie sprawdzić co kryje się w pozostałych szkaradzieństwach Panny Anny :)


Na początku uderza chłodny, przeszywający zapach mięty. Mięty, której nie ma w składzie,a pojawia się wyraźna i świdrująca. Zapach oryginalny w perfumach, mimo że skojarzył mi się z Flegaminą,a potem miętową gumą do żucia. Zaraz potem obok mięty wyłania się przyjemny aromat czarnych jagód i leciutka grejpfrutowa goryczka.

Rozwinięcie rozkwita jaśminem [w końcu to kwiat pachnący najpiękniej nocą]. No i na szczęście dalej czuć przyjemny i bardzo dobrze oddany zapach czarnych jagód.

Im dłużej Night of Fancy pozostaje na moim nadgarstku, tym słodsze się robi. Do jagód [i ciągle jeszcze lekko wyczuwalnej mięty] dochodzi słodka,aksamitna śmietanka i odrobina drewna kaszmirowego.

Przez połączenie zapachu czarnych jagód ze śmietanką, Night of Fancy wydaje mi się nieco dziecinne. Przypomina beztroskie dni , gdy z rodziną jeździłam do lasu na jagody,a potem 'zbiór' wspólnie zjadało się ze śmietaną lub cukrem.

Kojarzy się też z nocami pachnącymi jaśminem. A mięta w kompozycji jest jak mała wróżka świecąca jasnozielonym światłem. Skojarzenia infantylne,ale miłe.

Chociaż byłam z góry uprzedzona do zapachów Anny Sui, to Flight of Fancy wyjątkowo mi się spodobał. Gdyby pozostawał na mojej skórze trochę dłużej, to pewnie za jakiś czas pojawił by się wśród moich falkonów [i pewnie byłby najbardziej rzucającą się w oczy flaszką w mojej kolekcji :P].

Opakowanie- nie jest takie złe jak na przykład flakonik Dolly Girl czy Dreams. Powiedziałabym,że jest nawet ładne-buteleczka fioletowa, prosta i kanciasta,a korek 'dociśnięty dużym, fioletowym pawiem. Na zdjęciu wygląda całkiem przyjemnie,a 'w naturze' nigdzie go nie widziałam.

Trwałość- niestety, tu jest kiepsko.

Gdzie pasują- najbardziej na lato dzięki orzeźwiającej mięcie.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: czarne jagody, grejpfrut, liście truskawki

nuta serca:stefanotis bukietowy, jaśmin sambac

nuta bazy:nuty mleczne, drewno kaszmirowe, olibanum

Van Cleef & Arpels - Automne [Les Saisons]


Jesień według Van Cleef & Arpels nie jest szara , deszczowa i smutna. Roztacza przed nami radosną paletę ciepłych barw: żółci, pomarańczy, czerwieni i złota. Przywodzi na myśl 'polską jesień' , której już dawno u nas nie było :)

'Ten' dzień jesieni jest ciepły, pogodny i słoneczny. Las maluje się barwami liści, które intensywnością kolorów przekonują ,że wcale jeszcze nie chcą spadać.Z drzew w pobliskim sadzie opadają mocno dojrzałe owoce. Ptaki wesoło śpiewają,a wśród konarów co jakiś czas mignie ruda kita wiewiórki. Mimo że wkrótce przyjdą pierwsze mrozy, przyroda zdaje się być pełna życia.

W otwarciu zapachu na początku najmocniej czuję zapach lilii, który szybko zostaje przetłoczony,przez świeże, kwaśne nuty. Mimo że w nutach wymieniono cytrynę, to mi wydaje się ,że czuję soczyste pomarańcze. Porzeczki jest tu nie wiele. I to tylko czerwona.

Im bliżej do zachodu słońca, tym mocniej czuć aromat drewna- ciepły i głęboki oraz lekką słodycz migdałów. Co jakiś czas pojawia się lilia.

Muszę przyznać,że Automne to kompozycja bardzo udana. Budzi przyjemne skojarzenia i zaskakuje optymistycznym 'wydźwiękiem'.
Poza tym podoba mi się,że intensywnie ewoluuje na skórze. Najpierw zapach wydawał się bardziej kwiatowy, niedługo potem 'uderzył' w kwaśnawe, ożywiające nuty, by gasnąć w kierunku ciepłego drewna.

Opakowanie-flakonik całkiem ładny. Bez udziwnień i o 'przyjemnym',opływowym kształcie.

Trwałość-średnia.

Gdzie pasuje- perfumy' dedykowane' są jesieni i właśnie na tą porę roku najbardziej pasują [albo sugestia nazwy mocno na mnie zadziałała :)]. Choć tak na prawdę wydaje mi się,że będą dobre na każdą porę roku. Zapach jest w miarę świeży więc nie powinien być za duszny na lato i wiosnę,a dzięki miłemu wrażeniu ciepła,może umilić zimę .

Komu pasuje-zapach wspaniale pasowałby rudowłosej kobicie :)


Nuty zapachowe:
nuta głowy: czarna porzeczka, czerwona porzeczka, cytryna
nuta serca:białe drewno sandałowe,migdały,lilie
nuta bazy:heliotrop, piżmo, drewno cedrowe

sobota, 22 sierpnia 2009

M. Micallef - Gaiac

Gaiac'owi nie można odmówić ani wdzięku, ani urody. Taki prawdziwy, 'perfumowy' gentleman. Męski,ale trochę słodki. Zadziorny,ale ciepły i przyjemny. Na pewno znajdzie wielu/e adoratorów/ek, bo równie skutecznie oczarowuje zarówno mężczyzn , jak i kobiety. Te drugie wybierają go dla partnerów, lub dla siebie.

Pierwsze nuty gajakowej kompozycji są bardzo męskie. Podkreślone przez mocnego goździka i [jeszcze nieodparowany] alkohol wydają się mocne, intensywne i 'potężne'. Jednak szybko 'rozpływają' się po skórze i łagodnieją. Zapach staje się szlachetny, lekko pikantny i ciepły.

Wśród nut najmocniej wyczuwalne jest drewno gajakowe, goździk i wanilia. Bergamotka dość szybko znika,a jaśmin dobrze się chowa.


Po paru godzinach zostają już tylko nuty drzewne posłodzone wanilią. Połączenie tych dwóch
składników przypomina mi trochę brązowy cukier. Słodycz jest skrystalizowana i troszkę ostra [nie mdląca]. Zapach jest ładny,spokojny , wyważony. Nie ma co spodziewać się po nim jakiś niespodzianek...trochę szkoda, bo lubię 'humorzaste' perfumy :)

Gaiac w wydaniu M.Micallef jest zapachem wartym przynajmniej wypróbowania. Potrafi urzec ciepłem , harmonią i klasą.


Opakowanie
-świetne. Połączenie grubego szkła z drewnem pasuje do zapachu i podkreśla jego charakter.

Trwałość-
po 5 godzinach zostaje już tylko lekki drzewno-słodki posmak

Gdzie pasuje-
na mężczyźnie to zapach bardzo uniwersalny. Pasuje właściwe na każdą okazję [taki nietypowy klasyk :P].

Komu pasuje-teoretycznie to zapach męski,ale dzięki nutce słodyczy Gaiac może [skutecznie] ozdobić również kobietę.

Nuty zapachowe:

nuta głowy: bergamotka

nuta serca: jaśmin, goździk

nuta bazy: drzewo gajakowe, wanilia

Parfum d'Empire - Cuir Ottoman






















Cuir Ottoman zaczyna się ładną, zamszową skórą. Przywodzi to na myśl zapach czegoś nowego.Zamszowej kurtki przyniesionej prosto ze sklepu,albo rękawiczek z mięciutkiej skórki.

Skóra,za sprawą nienatarczywej, ładnej wanilii, dość szybko robi się coraz słodsza i delikatniejsza. Potem zaczynają 'wychodzić' kwiaty. Z nich najmocniej czuję irysa . Dzięki temu dość męski 'początek' rozwija się w kierunku miękkości i eleganckiej kobiecości.

Jak chodzi o znikanie zapachu, to pierwsze ulatniają się kwiaty i pozostaje połączenie delikatnej skóry z wanilią.

Cuir Ottoman kojarzy mi się z kobietami w typie wojowniczki. Takimi, które twardo stąpają po ziemi, potrafią wbić w ziemię spojrzeniem i z gracją się 'odgryźć'.
Sam zapach też jest typem dominującym. Gdy miałam go na sobie, nie mogłam testować nic innego na drugim nadgarstku, bo wszystko skutecznie przytłaczał , albo , gdy trafił na mocnego przeciwnika, zmieniał jego aurę , tak ,że testy byłyby niemiarodajne :)

Do tego odporna z niego bestia. Gdy otwierałam kopertę, w której przyszła pierwsza próbka , coś z niej buchnęło [tzn. jeszcze wtedy niezidentyfikowany zapach]. Wysypałam zawartość koperty na pościel [przyszedł w miłym, próbkowym towarzystwie :)] i okazało się,że Ottoman jest rozbity. Ale jego 'duch' został ze mną aż do zmiany pościeli :)

Ten zapach powinien się dobrze komponować ze strojem . Nie pasuje do zwiewnych sukienek, krótkich, 'imprezowych spódniczek czy jaskrawych kolorów.Wydaje mi się, że Ottoman będzie czuł się dobrze w otoczeniu klasyki w stonowanych kolorach. Najlepiej mu z brązem, beżem, ecru i z innymi ciepłymi, stonowanymi barwami.


Trwałość-dobra. Trzyma się z 6 godzin. Lepiej na natłuszczonej skórze

Gdzie pasuje-zapach dobry na prawie każdą okazję. Nadaje się do pracy, na spotkanie zawodowe i tak na co dzień. Chyba tylko na bardzo eleganckie 'wyjście' i jakiś romantyczny wieczór polecałabym zamienić go na coś innego.

Komu pasuje-teoretycznie to damski zapach,ale ja bym go potraktowała jako unisex.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: irys, jaśmin egipski
nuta serca: kadzidło, styraks, skóra, balsam z drzewa Tolu, benzoes
nuta bazy: wanilia, labdanum, bób tonka.

piątek, 21 sierpnia 2009

Serge Lutens - Borneo 1834






















Dziś postanowiłam przetestować osławione Borneo 1834. Radośnie psiknęłam na nadgarstek, chwilkę odczekałam, wącham i...zmarszczyłam nos. Zapach był ciężki , duszący z nutą 'brudnej' starości.
Pochodziłam w nim trochę i nie pamiętając ,co mam na nadgarstku stwierdziłam,że 'coś tu śmierdzi'. Rozejrzałam się szukając winowajcy [np. kogoś blisko mnie, kto mógłby śmierdzieć :P] i zdałam sobie sprawę,że to coś na mnie. No i zaczęłam się obwąchiwać-'może w coś dziwnego wdepnęłam?' [kupę od razu wykluczyłam...to inny rodzaj smrodu], 'może czymś się oblałam?'...Nie-to było Borneo. Co dziwne, im bliżej trzymałam nos nadgarstka, tym mniej śmierdział. Ale jak ruszałam ręką w pewnej odległości od twarzy, parowało z niej coś fizjologicznego, ciepłego i w jakiś ohydny sposób słodkiego. Gdybym tylko miała gdzie to zmyć....

A,że nie miałam gdzie się 'odsmrodzić', to po prostu zacisnęłam zęby i poszłam dalej. Na szczęście po jakiejś godzinie czy dwóch , ten nieszczęsny twór Lutensa nie tylko przestał śmierdzieć,ale na dodatek stał się całkiem ładny. Dalej był ciężki, sprawiający wrażenie starego,ale słodycz stała się jakby bardziej miodowa.


Całość przypomina mi zapach starej, drewnianej szafy z wyschniętego,ale dalej twardego drewna, na którym, mimo upływu lat , pozostały lepkie ślady żywicy. W szafie leżą nadżarte przez mole wełniane swetry, pożółkłe, jedwabne bluzki i wygniecione lniane spodnie.
Wszystko jest w niej z naturalnych surowców: szafa jest zrobiona z grubego, solidnego, ciemnego drewna,a ubrania, pachnące starością, są uszyte ze szlachetnych tkanin.

Czyli jak przebrnie się przez pierwszą fazę, to nie jest źle [choć chwilami dalej czułam tę fizjologiczną nutę. Pojawiała się na chwilę i znikała]. Zapach jest ciepły, suchy i charakterystyczny. Najmocniej czuję nim nuty drzewne, które dzięki tej lekkiej słodyczy przypominają mi drewno cedrowe.
Słodycz w Borneo jest lepka i gęsta-jak miód. To znaczy na początku jest jakaś śmierdząca.Dopiero później jest jak miód :)

Na ogół lubię jak zapach na mnie ewoluuje, przepoczwarza się,ale to, co zaserwowało mi Borneo na początku naszej znajomości, jest dla mnie po prostu niewybaczalne, jak chodzi o perfumy. Potem może sobie być ładne,ale na pewno nie mam zamiaru przez dwie godziny chodzić ze świadomością ,że śmierdzę i na dodatek 'sama to sobie zrobiłam' :P Ten zapach jest jak duża, tłusta, obślizła larwa, która potem ma się zmienić w motyla.


Trwałość-bardzo dobra. Sześć godzin na skórze wytrzyma bez problemu [ja po 9 dalej czułam tę drzewną nutę].

Nuty zapachowe:
indonezyjska paczula, białe kwiaty, czystek, kardamon, kamfora, galbanum, nuty drzewne, żywica z konopi, kakao

czwartek, 20 sierpnia 2009

Comme des Garcons- Ouarzazate


Ogarnięcie Ouarzazate zajęło mi znacznie dłużej niż pozostałych kadzideł Comme des Garcons. Za każdym razem, gdy wąchałam nadgarstek i próbowałam coś o nim powiedzieć , jakoś nie wiedziałam co. Czy mi się podoba? Czy mogłabym tego sama używać? Z czym mi się kojarzy?

Miałam mieszane uczucia.

Dopiero gdy zdobyłam niewielką odlewkę i nie musiałam martwić się,że próbka już się kończy,a ja dalej tego nie ogarniam, mogłam spokojnie zagłębić się w świat 'marokańskiego kadzidła'.

Od początku Ouarzazate jest na mnie gorzkawe i lekko kwaśne. Gorzkie przyprawy, labdanum,szałwia i kadzidło wywołują zagubienie. Mącą i w odbiorze zapachu, i w myślach. Dlatego tak długo zajęło mi rozpracowanie go i zajęcie w jego sprawie stanowiska. :)

Biorąc wdech nad nadgarstkiem skropionym Ouarzazate, czuję jakbym miała na sobie prawdziwą zapachowo-'pustynną' burzę. Widzę przed sobą tumany szarego kurzu, wiem ,że dalej też jest przestrzeń,ale ciężko było mi dojrzeć cokolwiek poza gorzkawym, pieprznym piaskiem, niesionym przez kadzidlany wiatr. Trzeba było się przemóc i powoli pójść dalej, żeby dojrzeć suche konary połamanych drzew, spalone słońcem listki szałwii i 'halucynogenne nasiona muszkatołowca. Może one pozwoliłyby poczuć coś poza parzącymi, szorstkimi drobinkami, które przez zamknięte powieki usiłują dostać się do oczu...

...I nagle burza ucichła. Jakby zatrzymane w czasie, ziarenka piasku ciągle wiszą w powietrzu ,pustynne słońce niemiłosiernie wysysa z drewna i ziół resztki życia,a czystek dalej krwawi lepką żywicą. I to wszystko w absolutnej ciszy...

Ouarzazte było przeze mnie długo niedoceniane. Cóż, chyba jest z nim jak z oliwkami-do tego trzeba dojrzeć :) Zawsze było coś 'głośniejszego' wśród Incensów. Szum lasu w Zagorsku , czy wyśpiewywane mantry w Kyoto, jakoś szybciej przyciągnęły moją uwagę, niż [pozornie] ciche i suche Ouarzazate. Dopiero jak się wsłuchałam w ten szept pustyni,zapragnęłam słyszeć go częściej. I tak kolejny zapach CdG znalazł się na mojej [za długiej] liście 'must have'.





A teraz do rzeczy:
Na początku najmocniej czuję gorzką nutę pieprzu, dymne kadzidło i to 'coś ' pod spodem, co było mi ciężko sprecyzować.
Najszybciej 'przebija się' labdanum'- wyraźne, mocne, kwaskowe. Potem rozpoznaję charakterystyczny posmak gałki muszkatołowej. Na ogół nie lubię jej w perfumach,ale tu jest jak zjawa. Chwilę jest, potem długo jej nie czuję,żebym za jakiś czas mogła stwierdzić ,że ona cały czas tu była.

Do tego gdzieś w tle błąkają się drzewne nuty. Drewno jest suche, wypalone, jasne i rozgrzane. Sprawia wrażenie jakby niewiele brakowało , by rozsypało się w proch i połączyło z piaskiem bezkresnej pustyni.

Opakowanie- jak w przypadku reszty serii.

Trwałość- o dziwo, bardzo dobra. Mimo że Ouarzazate wydaje się być 'cichsze' niż np. Avignon, trzyma się na mnie równie dobrze.

Nuty zapachowe:
kadzidło, pieprz, gałka muszkatołowa, szałwia, wenge, piżmo,wanilia,absolut labdanum, drewno kaszmirowe.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

M. Micallef - Pachouli




Paczula to dziwne 'stworzenie'. Czasami ukrywa się gdzieś pośród innych nut, tak,że prawie jej nie czuć, niekiedy miesza się z nimi,a kiedy indziej wyraźnie próbuje wybić się na pierwszy plan . Najciekawsza jest jednak jako 'temat przewodni' zapachu. W tym przypadku potrafi być małym, wrednym chochlikiem płatającym wredne psikusy, lub miłym, ciepłym stworzonkiem.
Na mnie przyjmowała już postać wyziewów z zawilgotniałej, zapleśniałej piwnicy, ciągnącej się po nadgarstku mokrej szmaty, pleśniejących liści na dnie kubka po czerwonej herbacie...nic przyjemnego. Przyjemność z obcowania z paczulą poznałam, gdy powąchałam Patchouli M.Micallef.

Tu paczula jest jak biała, puchata kotka. Przeciąga się leniwie, ziewa, liże futerko. Zwierz uroczy i budzący sympatię. Zamiast drapać i niszczyć meble, cichutko zeskakuje z kanapy,by poocierać się chwilę o nogi i zaznać odrobinę przyjemności z bycia głaskaną po mięciutkim futerku.

Paczula w perfumach M.Micallef bardzo miło mnie zaskoczyła. Na razie mogę powiedzieć ,że to najpiękniejsza paczula z jaką miałam do czynienia.


Zapach na mnie niewiele ewoluuje.Zaczyna się miękko, mlecznie i słodkawo. Przez pewien czas lekko czuć 'wiaterek z piwnicy',ale tu jakoś zupełnie mi on nie przeszkadza. Zostaje on zagłuszony rozkoszną , mleczną słodyczą,a piwniczna nutka dodaje jakiejś takiej 'swojskości' i 'starości'.

Większość czasu zapach jest matowy i mętny. Jak gęsty, mleczno-waniliowy shake. Jest słodki ,ale nie za bardzo. Jakoś nie mam dość po paru łykach.
Mimo,że tak na prawdę nut jest niewiele, zapach stwarza wrażenie bogatego, utkanego w gęsty kokon cieniutkich nici. I mimo,że nie lubię pająków [które kojarzą mi się właśnie z cienkimi nitkami i kokonami , z których wypełzają tysiąc tych małych potworów], to tym kokonem chętnie bym się otuliła, ogrzała się w nim i słodko zasnęła. Miękkie ścianki zagłuszałyby odgłosy z zewnątrz,a jedwabne niteczki grzały jak najlepszy kocyk.


Podoba mi się ,że Pachouli nie jest bardzo ciężkie jak niektóre waniliowe 'kolosy'. Jakby się nim mocno spryskać , pewnie byłby duszący,ale gdy używa się go z umiarem na pewno nie będzie przyprawiał o ból głowy,ani trudności z oddychaniem :)
Czuć w nim również wyraźną nut ę ambry w ciepłej, przytulnej wersji.

Jak już pisałam-na mnie Pachouli niewiele się zmienia. Jedyne zmiany, które występują , to to,że po pewnym czasie znika wrażenie starości [tej piwnicznej] i to,że zapach robi się bardziej ambrowy.


Opakowanie-jak wszystkie tej marki: śliczne.Zaokrąglone, estetyczne i eleganckie.

Trwałość-bardzo dobra, choć potem zapach trzyma się blisko skóry [a może to tylko moje wrażenie?]. A ja wolałabym trochę tych nici 'ciągnąć za sobą' :)

Gdzie pasuje- to wspaniały zapach na jesień i zimę. Sprawia wrażenia ciepła, uspokaja i wycisza....no i może troszkę rozleniwia.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: liście fiołka
nuta serca: paczula

nuta bazy: wanilia, czystek, białe piżmo, ambra

Rance - Eugenie












Kolejną kobietą, której ducha usiłuje przywołać marka Rance jest Eugenia de Montijo-żona cesarza Napoleona III.

Młodość Eugenii usiana była miłostkami. Kawalerowie wręcz rzucali się jej pod nogi uwiedzeni spojrzeniem błękitnych oczu i blaskiem rudawych włosów. Choć dla niej mogli się równie dobrze rzucać z mostu , bo droga do jej pięknego ciała i łoża prowadziła przez stację 'ołtarz'. Do której dostępu dodatkowo broniła matka młodej hrabiny-Dona Manuela. Mamusia wiedziała,że śliczna córka może zajść daleko i nie pozwalała zbliżać się do niej samcom 'niewystarczająco dobrej krwi'.
Szansą dla Eugenii był książę Alba, który zakochał się w ślicznym rudzielcu. Pech chciał ,że w Albie zakochała się ukochana siostra Eugenii- Paca. Dziewczyna grożąc samobójstwem błagała siostrę , by ta odrzuciła oświadczyny. I tak się stało-Eugenia nie tylko odrzuciła zaręczyny,ale i ubłagała młodego księcia do poślubienia siostry.

Wydawało się,że Eugenia straciła szansę na 'dobre zamążpójście',ale los uśmiechnął się do niej raz jeszcze. Zakochał się w niej cesarz Napoleon III. I wkrótce potem została jego żoną i cesarzową Francji.

Jako cesarzowa, Eugenia początkowo była lubiana przez poddanych. Szkoła katolicka nauczyła ją empatii, dzięki której młoda cesarzowa angażowała się w działalność dobroczynną. Za to kochali ją ubodzy. A arystokracja szanowała jej gust i wyczucie smaku . Eugenia uważana była za królową mody i symbol elegancji.
Do niechęci względem cesarzowej [poza 'niedoszłymi' kandydatkami na żonę Napoleona] powody mieli politycy, ponieważ cesarz słuchał podszeptów swojej żony.Aktywność Eugenii wywoływała gwałtowny opór nie tylko republikanów i liberałów, ale i cesarskich kuzynów , którzy oskarżali ją o popierani autokracji i antydemokratyzm, co rzeczywiście odpowiadało prawdzie, gdyż Eugenia, dawniej, w młodości liberałka , teraz jednak przede wszystkim arystokratka z krwi i kości nie ufała demokracji i nie uważała przedstawicieli "ludu" za predestynowanych do sprawowania władzy czy partycypacji w niej. I to się ludowi nie podobało...

Parę 'wpadek' politycznych i kontrowersyjne poglądy poprowadziły Eugenię na wygnanie, gdzie dowiadując się o stracie bliskich pogrążyła się w smutku i apatii. Mimo ,że zmarła w 1920 roku, parę lat przed śmiercią miała powiedzieć "ja umarłam już w 1870 roku."

Czy Rance udało się oddać postać i życie cesarzowej?

Moim zadaniem niezbyt.

Początek zapachu jest owocowo -kwiatowy. Wesoło pachnący mandarynką, melonem, brzoskwinią i kwiatami [mój nos odbiera to po protu jako 'kwiaty'. Ciężko mi jakieś wyróżnić :P].
Całkiem przyjemnie,ale raczej banalnie. Niestety owoce dość szybko 'odparowują' i zostaje głównie mieszanka kwiatów.

Do tego kwiatki są tak mało charakterystyczne,że można je pomylić z setkami innych kwiatowych perfum. Nie ma tu nic charakterystycznego, zwracającego uwagę.

Właściwa śmierć zapachu rozpoczyna się jak dla mnie dużo za szybko. Po ok 3-4 godzinach czuć już tylko bardzo delikatne kwiatki-trochę róży, jaśminu i magnolii. I tak sobie przez jakiś czas dogorywają.

Eugenia nie jest brzydka. Jest tylko nudna. Biorąc pod uwagę jak ciekawą kobietą była 'ta żywa' cesarzowa, nie mogę powiedzieć ,żeby zapach idealnie do niej pasował. Pasował raczej dla dam dworskich-jest subtelny, delikatny, nie zwracający na siebie zbyt wiele uwagi. Na pewno nie 'przytłoczyłby perfum samej cesarzowej, która przecież była uważana ,za królową stylu...

Opakowanie-buteleczka bardzo ładna-spłaszczona, zaokrąglona i bardzo elegancka. Z uroczą wstążeczką.

Trwałość-niestety tu jest bardzo słabo. Tak jak za życia powiedziała cesarzowa Eugenia "umarłam w 1870 roku", tak zapach 'pada' zanim do końca się rozwinie.

Gdzie pasuje-pasuje na wiosnę i lato.

Nuty zapachowe:
Nuta głowy: konwalia, mandarynka, białe kwiaty, bergamotka, melon

nuta serca: neroli, absolut z róży, brzoskwinia, liście fiołka, jaśmin z Grasse, magnolia

nuta bazy: florencki irys, drzewo sandałowe, ambra, mech dębowy, wanilia, wetiwer

niedziela, 16 sierpnia 2009

Bvlgari Omnia Crystalline


Nie oczekiwałam zbyt wiele po Bvlgari [ Notte zrobiło na mnie 'potworne' wrażenie],a Omnia Cristalline okazała się być bardzo przyjemnym i dosyć bogatym świeżakiem.

Na początku czuję mocny zapach lotosu, który nierozerwalnie kojarzy mi się z czystą, chłodną wodą . Z czasem do lotosu dochodzi lekki zapach bambusa i nie za słodka , 'niecukrowa' owocowa nutka. To gruszka, która dość rzadko pojawia się w perfumach,a jeszcze rzadziej dodaje zapachowi uroku [kiedyś miałam gruszkowe perfumy. Najpierw pachniały ślicznie,a po godzinie wręcz cuchnęły]. Marce Bvlgari udało się okiełznać przeciwnika i stworzyć najładniejszą wersję Omnii i najładniejszą perfumową gruszkę jaką znam.

W trzeciej fazie zapach niewiele się zmienia. Pachnie lotosem i odrobiną bambusa. I tak wiele godzin.

Nie gustuję w świeżakach,ale Cristalline zrobiło na mnie na tyle dobre wrażenie, że zastanawiam się nad zakupem jakiejś niewielkiej pojemności. Zapach kojarzy mi się z Azją -lasami bambusowymi, krystalicznie czystymi, chłodnymi potokami, które spływają do jezior kwitnących lotosem.

Opakowanie-mam miniaturkę i dobrą chwilę zastanawiałam się 'jak to się otwiera'. Buteleczka ładna, choć trochę niepraktyczna ['obszerna']


Trwałość-tu bardzo miłe zaskoczenia.Mimo swojej świeżości i delikatności ta wersja Omnii trzyma się cały dzień.

Gdzie pasuje- dobry zapach na wiosnę i lato. Nadaje się na każdą okazję.

Nuty zapachowe:
bambus, japońska gruszka Nashi, kwiat lotosu, drewno balsa.

Rance - Laetitia


Wąchanie nadgarstka pachnącego Laetitią jest jak czytanie opowieści. Napisanej delikatnym, damskim pismem historii kobiety, która najpierw była wolną panną, potem matką cesarza, a na koniec czas dał jej spokojnie zgasnąć.

Gdy była młoda, była kobietą ładną i delikatną. Do pojęcia piękna trochę jej brakowało ,ale miała w sobie specyficzny czar. Jakąś słodycz w głosie i miękką czułość w czarnych oczach...no i nóż przy pasie,ale tego chyba nie należy do czaru zaliczać :) Przy tym jej urok był tak dyskretny ,że wybranek, ani się obejrzał,a już bez żadnej możliwości obrony stał pod jej domem z bukietem róż i magnolii. Tak właśnie wpadł Carlo Maria Buonaparte-francuski adwokat szlacheckiego pochodzenia. Niedługo po ślubie Letycja powiła mu dziecię...a potem następne i następne....i tak aż do 13stu :)

Zapewniła swoim pociechom szczęśliwe dzieciństwo, odchowała ,a potem mogła spokojnie żyć w ich cieniu. Cicho radząc Napoleonowi, szepcąc do ucha Ludwikowi i wspierając Józefa. Choć tak na prawdę nie lubiła dworu. Wolała żyć w ciszy ,w swojej wiejskiej posiadłości. Wróciła na dwór dopiero po powrocie Napoleona z Elby. Chciała być blisko syna-troszczyć się , wspierać , pomagać. Niestety, szybko straciła go ponownie. I została sama-cicho gasnąć w chłodnych murach pałacu Corso.

Młodość Laetitii opisuje pierwsza faza zapachu-na początku radośnie kwitnąca kwieciem pomarańczy z lekką nutką bergamotki,a potem zalana gęstą , słodką ambrą. Początek jest utrzymany w wesołym i, dzięki ambrze, nieco 'kuszącym' nastroju. To moja ulubiona faza zapachu.

Nadchodzi taki czas gdy młoda pannica, powinna się ustatkować, założyć rodzinę i wiernie trwać przy boku męża. Tu tę część życia kobiety oddają kwiaty. Dość dobrze czuć różę bułgarską. Wyczuwam też magnolię. Ambra dalej ładnie przyprawia zapach,a gałka muszkatołowa daje lekko gorzkawy posmak. Cóż,takie jest życie:słodko-gorzkie.

Ostatnia faza zapachu jest spokojna i nieco 'kulinarna'. Pachnie słodko , budyniowo. Żywa ambra dalej gra gdzieś w tle,ale tym razem daje tylko lekki posmak. Całość kojarzy się z budyniem amaretto :)


Laetitia przypomina mi trochę Ambre Fetishe. Jest jak delikatniejsza, mniej wyzywająca i bardziej uporządkowana siostra. Niestety, słabą stroną tych perfum Rance jest jego intensywność- zapach trzyma się blisko skóry,a w późniejszych fazach jest na prawdę dyskretny i delikatny. Nie to,ze lubię dusić połowę ludzi w pomieszczeniu, w którym przebywam,a pozostałą część przyprawiać o mdłości i zawroty głowy,ale wolę zapachy, które dobrze czuć. A mama Napoleona z wiekiem staje się dla mnie zbyt 'cicha'.

Opakowanie-
buteleczka jest śliczna. Zaokrąglona. Z cesarską 'aplikacją ;)

Trwałość-ciężko określić, bo zapach poza pierwszą fazą jest bardzo delikatny. Na pewno czuć go przez 4 godziny. A potem, jeszcze przez pewien czas zostaje ten budyniowy posmak.

Gdzie pasuje-
dobry zapach na wiosnę i lato. Dosyć elegancki,ale bez przesady

Komu pasuje-zapach dla kobiet lubiących perfumy delikatne, kobiece, nie 'rzucające się na nos'.

Nuty zapachowe:

nuta głowy: bergamotka, kwiat pomarańczy mandarynka
nuta serca: róża bułgarska, magnolia, glicyna, gałka muszkatołowa
nuta bazy: drzewo sandałowe, irys, piżmo, mahoń, ambra

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Demeter - New Zealand


W opisie New Zealand na stronie Demeter Fragrance Library czytamy ,że woda ta ma być zapachową ilustracją Tolkienowskich krain...coś w tym jest, choć np. Shire wyobrażałam sobie jako przytulną, ciepłą wioskę, a gdyby miało być 'namalowane' NZ Demeter, to Hobbici musieliby żyć w zimnie i wilgoci.

New Zealand roztaza przede mną wizję surowego, chłodnego, zielonego krajobrazu. Miliony grubych, ciemnozielonych źdzbeł trawy zrzucają krople ziemnej , czystej rosy, by te mogły wsiąknąć w ciemną, wilgotną ziemię. Zielony dywan faluje pod wpływem 'ostrego', przenikającego wiatru. Dookoła otacza nas Natura. Silna. Silniejsza od człowieka.

New Zealand mało ewoluuje. Od początku jest bardzo mocno zielone jak np. Wet Garden [chociaż NZ jest znacznie surowsze], z nutą wilgotnej ziemi rodem z Dirt. Potem dosyć ładnie 'wchodzi' w skórę i od tej pory trzyma się [niestety] dosyć blisko ciała.

Zieleń w NZ jest ciemna, żywa i bardzo naturalna. Nie kręci w nosie jak świeżo skoszona trawa, choć po pewnym czsie sprawia wrażenia bardziej 'roztartej'.

Ziemna nutka w sumie jest dosyć podoba do tej w Dirt, choć tu, dzięki połączeniu z nutami zielonymi wydaje się bardziej wilgotna i płodna.

Po pewnym czasie da się wyczuć również odrobinę soli w zimnym nowozelandzkim wietrze.

Trwałość-to dla mnie jedna z najważniejszych kwestii w przypadku zapachów od Demeter [bo nie bawi mnie kupowanie czegoś , co może i pachnie ładnie,ale najwyżej pół godziny]. W tym przypadku jestem mile zaskoczona. Co prawda New Zealand dosyć szybko traci na intensywności,ale w delikatniejszej postaci trzyma się na mnie bardzo dobrze. Dla przykładu: ostatnio skropiłam się nim ok. 19:00,a ok 2 w nocy dalej go czułam . Jak na Demeter ,to chyba jeden z rekordów.

Gdzie pasuje- raczej na nieoficjalne okazje.