sobota, 28 lutego 2009

I hate Perfume - Burning Leaves


Spodziewałam się po palonych liściach całkiem sporo. Interesował mnie zapach, ciekawiła konsystencja...i w końcu trafiła do mnie próbka. Niestety się rozczarowałam.

Najpierw czuję na sobie zapach zbutwiałych, nadgniłych liści. Nie płoną, nie tlą się...nic. Po prostu leniwy ogrodnik zgrabił wszystko na kupę, nie chciało mu się wynieść i tak zostało. Leżało,aż zaczęło psuć się od środka.

Po pewnym czasie widocznie liście zaczęły mu przeszkadzać,ale wywalenie ich byłoby zbyt uciążliwe. Więc je podpalił.
Najpierw się tliły z lekko wędzoną wonią, wśród zapachu wilgoci. Mocno dymiły i nareszcie trochę zajęły się ogniem. Pojawił się oczekiwany zapach spalenizny. Całkiem niezły, rzeczywisty. Szkoda tylko,że zaraz przyszedł deszcz. Wszystko zgasił i została kupka wilgotnego popiołu.

Niestety, otwarcie zapachu wychodzi na mnie fatalnie. Na prawdę są to liście,ale wcale nie palone ,a nadgniłe. I chyba nadgniła faza trwa na mnie najdłużej. Jeśli chodzi o gatunek liści, to rzeczywiście pasuje do klonu-później wychodzi nawet lekka słodycz,ale na mnie bardzo ulotna.
Na szczęście potem robi się lepiej.
U mnie w ogrodzie dosyć często spalało się jesienią liście i był to podobny zapach jak ta 'kopcąca' faza Burning Leaves. Ta część mi się podoba,ale niestety strasznie krótkotrwa na mojej skórze. Po jakiejś godzinie niewiele z Płonących Liści zostaje. Tylko jakaś dziwna, wygasająca nutka spalenizny.

Jak chodzi o odwzorowanie 'rytuału' palenia liści, to jest bardzo dobre. W końcu liście , które grabimy w jedno miejsce, by je tam spalić nie są pierwszej świeżości-są zbutwiałe, wilgotne jak te, które znalazłam w Burning Leaves. Sam rozwój palenia, również pasuje,więc ogólnie zapach nie jest zły-dobry,żeby go powąchać od czasu do czasu, ale na pewno nie skuszę się na całą flaszkę. Pierwsza faza za bardzo mnie męczy,a zapach za krótko trwa. Widocznie Burning Leaves nie polubiły się z moją skórą.

Konsystencja- tu akurat jest fajnie. Oleista, biała zawiesina przyjemnie rozprowadza się po skórze.

Opakowanie-całkiem ładne. Bez udziwnień, proste.

Trwałość-niestety,na mnie mizerna. Po godzinie już niewiele czuć. Potem przez jeszcze jakieś dwie można wyczuć lekką nutkę.

Gdzie pasuje-zdecydowanie jesienny zapach. Kojarzy się z pochmurnym, szarym smutnym niebem i 'umierającym' krajobrazem

piątek, 27 lutego 2009

Serge Lutens- Cedre


"Matko! Jak można było to nazwać Cedre?!" cisnęło mi się na usta po pierwszej aplikacji. Uderzyła mnie ciepła, syntetyczna, landrynkowa nuta. Mało 'kwiecista', kandyzowana tuberoza [kojarzyła mi się trochę z kandyzowaną papają :)] Myślałam,że zaraz minie,ale trzymała się dzielnie...przeklęta tuberoza. Jeszcze nie wiedziałam,że ta cholera potrafi być taką uwodzicielką. Potem byłam ją gotowa prosić ,żeby się pokazała...

Mimo że zawiodłam się na początku [w końcu szukałam drewna,a nie landrynki], to zaczęłam z coraz szerszym uśmiechem wąchać nadgarstek: Buchało drewno-suche, rozgrzane, z zadr kapiące rozgrzaną, tuberozową żywicą. Przyznaję-zrobiło się pięknie. Gorąco , słodko i tak letnio.

Cedre jest jak mała, drewniana chatka starej zielarki w środku lasu. Chatynka stara , zeschła, zniszczona przez czas i rozgrzana przez słońce. W niej kobiecina suszy goźdźiki na słońcu, rozciera cynamon, parzy herbatę.
A dookoła żywy, żywiczny las iglasty, którego aromat z łatwością przeciska się przez zeschłe deski i rozchodzi po izdebce.

Potem większość tuberozy 'odchodzi' i zostawia ciepłe goździki i drewienko. Czasami jeszcze znienacka tuberoza się ujawnia,a czasami odchodzi na dobre...umie bestia zaskoczyć. A ja zaczynam za nią tęsknić, bo momenty, w których w tej fazie się na mnie ujawnia są najciekawsze-tylko taka lekka nutka. Nic nachalnego.

Cedre na początku może zawieść, jeśli spodziewamy się czegoś wielkiego i surowego. Czystego lasu iglastego, ale jeśli da mu się szansę , można go pokochać. To szalenie optymistyczny zapach-głęboki , złożony i dosyć zmienny. Po prostu zapach z duszą.

Opakowanie- proste, ładne, eleganckie.

Trwałość-
bardzo dobra.

Gdzie pasuje-
uwielbiam w nim wypoczywać . Słodkie lenistwo z Cedre jest jeszcze słodsze i rozkoszniejsze. Polecam na wolne dni i odpoczynek za miastem.

Komu pasuje-
kojarzy mi się z kobietami jasnowłosymi, o ciepłej urodzie i szczerym uśmiechu.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: goździkowiec korzenny, cynamon
nuta serca: cedr, tuberoza
nuta bazy: piżmo, ambra, nuty zwierzęce

czwartek, 26 lutego 2009

Olivier Durbano - Jade





Otwarcie mnie zaskoczyło...i to niezbyt przyjemnie . Skojarzyło mi się roztartą i przetrawioną trawą. Ostrą i nieprzyjemną. Na szczęście już po jakiś 2 minutach dochodzi do tego orzeźwiająca , przyprawiona mięta i trawiaste wymiociny stają się wyjątkowo urokliwe [bez podtekstu :P],a po chwili w ogóle przestają nimi być.

Zapach staje się wibrujący i musujący. Jest żywy: z wierzchu zimny,ale w środku czuć ciepło bijącego serca. Kojarzy mi się z wężem. Nie takim śliskim gadem,lecz wężyskiem o zielonej , szorstkiej łusce sunącym po wilgotnym mchu.

Dalej zaczyna wyłazić anyż [dla mnie niestety,bo kojarzy mi się z wyjątkowo paskudnym lekarstwem z dzieciństwa]. Baaardzo mocny anyż. Daje trochę naturalnej, specyficznej słodyczy,ale przełamanej ziołową goryczką [sama nie wiem skąd ta goryczka,ale bardzo dobrze robi zapachowi]. Do tego leśny powiew mchu i świeżość zielonej herbaty.

W tej fazie zapach jest świeży i chłodzący,ale dosyć ciężki. Na tyle ciekawy,że powoli przełamuję swoją nienawiść do anyżu. Do tego zielony [jak i sam płyn]. Tyle,że nie jest to zieleń 'trawiasta' czy 'liściasta',ale taka zawiesista anyżowo-miętowo-ziołowa[ Ogólnie i kolor, i po trochu zapach przywołuje skojarzenia z flegaminą :)]. Zapach jest bardzo gęsty ,zbity i intensywny.

Pod koniec świeżość i mięta trochę 'opadają' i zostaje anyżowy posmak z nutką mate. W tej formie trzyma się bardzo długo.

Ogólnie Jade jest zapachem naturalny-kojarzącym się z mchem, lasem, jakąś tajemniczością przyrody. Z naturą surową i nieoszlifowaną, niedostępną dla człowieka i przez niego nie zniszczoną. Ale jakby się tak zastanowić, to kojarzy mi się z czymś jeszcze :)
Z absyntem. 'Zieloną wróżką' , z której odparowano większość alkoholu-została tylko gęsta , halucynogenna esencja pełna anyżu z lekką nutką goryczki [piołunu co prawda w składzie nie ma,ale na mnie goryczka wychodzi wyraźna]. Upajająca samym zapachem i potrafiąca oderwać człowieka od zmartwień i trosk [do tego Jade nie szkodzi organizmowi..przynajmniej póki się go nie wychłepce :P] .


Opakowanie-flaszeczka bardzo ładna. Prosta, jednocześnie elegancka i orientalna.

Trwałość-bardzo dobra.

Gdzie pasuje- będzie cudowny na wiosnę. Zresztą na pozostałe pory też pasuje [najmniej chyba na jesień]

Komu pasuje-totalny unisex. Pasuje do osób o zimnym spojrzeniu-zimnym kolorze oczu [cóż...takie moje wrażenie]

Nuty zapachowe:
nuta głowy: zielona herbata, anyż, mięta, kardamon
nuta serca: irys, jaśmin, chińska trzcina
nuta bazy: ambra, paczula wetiwer, mech, piżmo, nieśmiertelnik, mate

wtorek, 24 lutego 2009

L'Occitane - Eau d'Iparie


Od pierwszej chwili od mojej skóry zaczyna buchać ciepło-złote, jasne, poprawiające nastrój. Mimo ,że w składzie nie ma żadnych cytrusów, na początku czuję kwaskową, cytrusową nutkę , do której dość szybko dochodzi pieprz ,a za nim róża. Nie jest to róża nachalna, jak z olejku-tym razem pojawia się tylko jako delikatny, jeszcze nie do końca rozwinięty kwiat. No i wyłania się piękna mirra. Szlachetna i władcza. Dominująca. Z czasem zaczyna przeplatać się z delikatnym kadzidłem. Kadzidłem mało uduchowionym...raczej zapalonym dla przyjemności.

Zapach kojarzy mi się z haremem :) Z bogactwem , lenistwem i beztroską. Z miejscem gdzie kobiety noszą tiulowe, kolorowe, przejrzyste ubrania ozdobione złotem i szlachetnymi kamieniami i całe dnie spędzają na słodkim lenistwie i zabawie [poza nielicznymi 'obowiązkami' :P]. Wszędzie czuć albo palone kadzidła,albo dym z sziszy ...

Jest ciepło. Przez okna wpada żar pustyni, od czasu do czasu przepędzany przez pustynny wiatr. Mimo to nie jest gorąco-w komnacie jest to co najcenniejsze na pustyni-woda. Chłodny strumień pozwala kochankom schłodzić ciała.

Tak jest z Eau d'Iparie-jest bardzo dobrze wyważona. Jednocześnie ciepła,rozgrzewająca,ale świeża i niedusząca. Jeden z moich faworytów na lato, bo pięknie się układa na rozgrzanej słońcem skórze.

Opakowanie-jakoś średnio mi się podoba.

Trwałość-
na mnie porażająca. Prawie jak Lolity. Użyłam ok. północy ,a następnego dnia ok. 14 dalej czuję je trochę na ręce. [mimo,że przed snem wydawało mi się,że już go nie ma...nos musiał się szybko przyzwyczaić].

Gdzie pasuje-
kojarzy mi się najbardziej z latem. Ale wpuścić trochę lata zimą też można ;)

Komu pasuje- jakoś bardziej kojarzy mi się z blondynkami, niż z brunetkami.

Nuty zapachowe:

nuta głowy: pieprz peruwiański, róża

nuta serca: paczuli, labdanum

nuta bazy: mirra, kadzidło, wanilia

Demeter - Dirt



ile razy można umrzeć z miłości ?
pierwszy raz
to był gorzki smak ziemi
gorzki smak
cierpki kwiat
goździk czerwony,
palący
(...)
[Halina Pośwatowska, "Wszystkie moje śmierci]



Dirt Demeter jest właśnie smakiem pierwszej śmierci z wiersza Poświatowskiej. Zapach jest gorzki, przypominający czarną ,żyzną glebę. Nie wiem czemu kojarzy mi się z ziemią na cmentarzu [Cmentarz Srebrzysko w Gdańsku, na którym w pewnych okolicznościach czasem bywam, jest w lesie] i świeżo wykopanym grobem.

Dalej do ziemistej goryczy dochodzi zapach jakby korzeni i odrobinka jakiegoś zielska. Chwasta. Potem już tylko stapia się ze skórą, łagodnieje i gaśnie.

Mimo że z powodzeniem można by wpsikiwać Dirt do sal kinowych w czasie horrorów jako tło do rozkopywania grobów, zapach ma w sobie coś atrakcyjnego. Ta ciepła wilgoć sprawia ,że co chwilę przytykam nos do nadgarstka. Wielu pewnie określiłoby go jako brzydki, a i tak wsadzaliby nos w pachnące Dirtem włosy. Jest w nim coś zadziwiającego, przyciągającego i...sprawiającego ,że niewiele osób użyłoby go na sobie ;) Dla niektórych będzie po prostu zbyt dosłowny

Opakowanie- jak zwykle w przypadku Demeter nie warto go oceniać.

Trwałość- niestety średnia. Dosyć szybko staje się mało wyczuwalny,ale może to wina tego ,że na razie używałam go dość oszczędnie [w razie jakbym się nim jakoś obficie spryskała,odnotuję wrażenia :)]

Gdzie pasuje-
pora roku raczej obojętna. Pora dnia też. Dirt mimo że jest dziwny, to nie rzuca się agresywnie na nosy, nie dusi i dość szybko robi się delikatny.

Komu pasuje- komandosom pełzającym po terenie wroga [tak dla kamuflażu] :) I mojemu psu się niesamowicie spodobał. Prawie nie mogłam go odlepić od nadgarstka...


poniedziałek, 23 lutego 2009

Molinard - Habanita


Ciemny, mroczny krajobraz. Jak okiem sięgnąć tylko podtopiony, zżarty zębem czasu i robactwem las i bagna. Mokradła, ciepłe, parujące, przesiąkające mokrą , brudną wodą. O ile wodą można to jeszcze nazwać. Lepiej pasowałoby chyba określenie 'zawiesina'.
Część bagien już dawno wyschła. Została tylko spękana , czarna ziemia pokryta spróchniałymi gałęziami martwych drzew. W powietrzu unoszą się opary i ziemista woń. Wonią tą przesiąkły włosy i łachmany kobiety- długowłosej, o czuprynie czarnej i splątanej, twarzy młodej, śniadej i brudnej od błota. Strój jej zniszczony, poszarpany i przesiąknięty wyziewami ziemi. Mimo to jest w niej coś pięknego-czarne,żywe oczy i cyniczny uśmieszek na twarzy. Całość jednocześnie odpycha i przyciąga. Turpistycznie urocza :)

Taka jest pierwsza faza Habanity. Zapach jest ciepły i ziemisty. Chwilami wydaje mi się lepko-wilgotny,a potem suchy jak wiór. Do tego mętny, stłumiony i duszący.Z lekką goryczką. Przywodzi na myśl bagna , próchno , zepsucie, zgniliznę...A mimo to podoba mi się.

Potem robi się trochę mniej 'brudny'. Dalej jest mętny,ale trochę mniej. Wychodzi drewniana, ciepła nuta i Habanita wydaje się nieco mniej dusząca. Dochodzi coś słodkiego...podobno gnijące mięso ma słodkawy zapach, więc może po prostu jakiś szczur utopił się w mokradłach. I gnije coraz bardziej, bo 'im dalej w las' tym słodsze nuty wzbogacają poprzednią goryczkę.

Patrząc na skład, w niektóre rzeczy ciężko uwierzyć. Ogólnie wydaje się przyjemny i ciężko się spodziewać zapachu wymarłych mokradeł z połączenia brzoskwini, truskawek,bukietu kwiatków, wanilii itp. Dlatego przed zakupem Habanity poleciłabym testy ;)

Konsystencja-ku mojemu zdziwienu Habanita ma jakby nieco oleistą konsystencję :) Przynajmniej takie mam wrażenie po psiknięciu na nadgarstek.

Opakowanie-czarne , dobrze stoi i byłoby całkiem ładne, gdyby było staranniej wykonane. Molinard jakoś nie ma gustu jak chodzi o flakoniki...ale z daleka ,albo za szybką wygląda ok :)

Trwałość-całkiem dobra,ale zapachowym killerem Habanita nie jest

Gdzie pasuje-nie polecałabym do biura czy na uczelnię. Raczej na 'specjalne' okazje :)
Pasuje bardziej na jesień i zimę. Latem nie testowałam,ale wydaje mi się,że może być ciężka do zniesienia :)

Komu pasuje-kobiecie lubiącej ubierać się na czarno, albo brązowo. Nie wyobrażam sobie Habanity na kimś w różowej sukieneczce,albo białym , zwiewnym stroju [chyba ,ze w trumnie :P]

Nuty zapachowe:
nuta głowy: bergamotka, brzoskwinia, kwiat pomarańczy, truskawki
nuta serca: róża, ylang - ylang, bez, kosaciec florencki
nuta bazy: drzewo cedrowe, skóra, benzoes, wanilia

niedziela, 22 lutego 2009

Parfums Gres - Cabotine EDP


Czytając skład mam wrażenie,że wybieram się w podróż dookoła świata. Niestety wybrałam złe biuro podróży, bo mimo że zapłaciłam za bilet w dalekie strony,to wywieziono mnie na najbliższą łąkę. I zostawiono. Przynajmniej jest wiosna. Łąka jest cała ukwiecona, a ostra woń roślin całkowicie zagłusza wszystko inne. Ku zmierzchowi się wycisza i znika zupełnie. Zapach niewiele ewoluuje i można się na tej łące trochę wynudzić...

W pierwszej fazie czuję ogrom kwiatów-ylang-ylang, mocne hiacynty i lilię. W sumie tylko to i troszkę liści [taka całkiem przyjemna zielona nutka. Potem kwiatki się uspokajają,al i tak nie pozwalają poczuć nic poza nimi. Zapach robi się po prostu delikatniejszy, subtelniejszy. Bardzo kobiecy.W miarę noszenia robi się odrobinkę cięższy i cieplejszy. wytrawniejszy. Dochodzi sandałowiec i coś lekko pikantnego [imbir próbuje się przebić?],ale i tak pikantność szybko znika. Dalej zapach tylko słabnie.

Ogólnie zapach jest nie dla mnie-jest taki....klasyczny. Wtórny i niewyszukany.


Opakowanie-bardzo ładne. Mam śliczną malutką [tylko 3,2ml] miniaturkę. Zatyczka jest trochę niewygodna -mocno wciskana i trudno ją potem wyjąć,ale za to razem z 'nasadką ' na szyjce tworzy śliczny zielony bukiecik. W sumie zielone liście zajmują tak z połowę butelki. Jedna z ładniejszych mini-flaszeczek jakie miałam.


Trwałość- na mnie kiepska. Krótko czuć go intensywnie. Potem tylko zostaje taka kwiatowa nutka.

Gdzie pasuje-
Zapach jest bardzo wiosenny i niezobowiązujący. Polecam na wiosnę i lato. Nosić można właściwie wszędzie-w biurze, na spacerze, w domu-raczej nie będzie nikomu przeszkadzał. Ale na wieczór wybrałabym coś innego.

Komu pasuje-
100% kobiecie . Wiek wydaje mi się nieważny mimo że czytałam opinie,że jest staroświecki i nie pasuje młodym. Może dlatego,że młodzi często lubią 'wydziwiać',a dojrzałe kobiety podkreślają swoją kobiecość. No fakt-mojej mamie się podoba, więc może coś w tym jest...

Nuty zapachowe:

nuta głowy: tangerine z Calabrii, ginger z Azji, ylang-ylang z Indii

nuta serca:ginger liliowy z Himalajów, dziki hiacynt z Prowansji, egipska tuberoza

nuta bazy:paczula z Madagaskaru, sandałowiec z Indii, piżmo z Tybetu, czarne porzeczki z Prowansji

piątek, 20 lutego 2009

Dior - Pure Poison


Z nazwy trucizna,a na węch raczej kompot. Stoi sobie ten kompot na stole, zaraz obok wazonu z kwiatkami. W pokoju drzwi na balkon są otwarte i wpada świeże powietrze. Nie ma ciężkiej atmosfery jak w przypadku innych Poisonów. I to mi się właśnie tu nie podoba. Jest tak trujący jak dla Amerykanów 'biała trucizna' [sól]. Czyli tylko dla niektórych.

Pure Poison jest delikatniejszy niż pozostałe trucizny. Nazwa jakoś mi nie pasuje, bo nie ma w zapachu nic zjadliwego, ciężkiego...nawet odurzającego. Jak dla mnie zapach jest dosyć wtórny-słodkawy, z dużą ilością kwiatków. Kojarzy mi się trochę z Showtime'em, ale w przeciwieństwie do tworu Kylie ma w sobie przynajmniej jakąś głębię.

Z całej linii Poisonów ten najbardziej będzie pasował do romantyczek i wielbicielek delikatniejszych perfum, bo PP nie rzuca się na agresywnie na nos jak np HP czy klasyczny Poison.

Opakowanie- całkiem ładne. Na pewno dużo ładniejsze niż w przypadku Hypnotic Poison,ale mniej mi się podoba niż flakonik Tendre Poison.

Trwałość- przyzwoita

Gdzie pasuje- nie jest zbyt wymagający,ale chyba lepiej pasowałby na wieczór.

Komu pasuje-
romantyczkom, dziewczynom lubiącym zapachy lekko słodkie, kwiatowe, mało agresywne, nieduszące.

Nuty zapachowe:bergamotka, mandarynka, kwiat pomarańczy, jaśmin, wodne gardenie, sambak, drzewo sandałowe, biała ambra, piżmo

Perfumowe podróże - Egipt

Jadąc do Egiptu miałam wielkie oczekiwania-czytałam o olejkach, fabryce perfum, pięknych flakonikach itp. No i strefa wolnocłowa :) Pierwszy raz leciałam samolotem , więc pierwszy raz miałam okazję rozejrzeć się po 'lotniskowych sklepach.

Jak chodzi o strefę wolnocłową ,to byłam zawiedziona. Zapachów było sporo,ale właściwie tylko te, które mogę znaleźć na półkach Sephory, Douglasa i w sklepach internetowych. Było oczywiście taniej niż w 'stacjonarnych' perfumeriach, ale niektóre sklepy internetowe biły strefę na głowę. Zainteresowało mnie jedynie Hypnotic Poison, bo było w przyzwoitej cenie [ok 200 pln za 50 ml] i Tendre Poison [bo dawno nigdzie tego nie widziałam]. No i może jeszcze Fragile, bo też jakoś nigdy w Gdańsku na to nie trafiłam.

Sam Egipt nie był rajem zapachowym. Śmierdziało wielbłądzim kałem :) Po prostu ,żeby utrzymać zieleń przy hotelach trzeba było wszystko podlewać wodą z jakimś nawozem. Dalej od hoteli było znośnie dla nosa. No ,ale muszę napisać,że poza zapachem było na prawdę super. Na ferie zimowe zdecydowanie polecam [temperatura jak u nas latem, woda miała ponad 20 stopni, mnóstwo atrakcji i nie było kiedy się nudzić.


W niedzielę pojechaliśmy na Old Market. W Sharm el Sheikh [tam właśnie mieszkaliśmy] było to największe zgrupowanie egipskich sprzedawców, handlarzy i naciągaczy-czyli najlepsze miejsce na zakupy [o ile umiało się targować, bo właściwa cena za towar na ogół nie przekraczała 30% ceny jaką sprzedawca 'zaśpiewał ' za pierwszym razem].
Niestety...oryginalnych perfum na pewno tam się nie uświadczy . Wszędzie były olejki zapachowe-ich tamtejsze [o nazwach związanych z Egiptem , lub po prostu z tym z czego były robione] i podróby znanych zapachów. Podróby w sumie były nic nie warte, bo większość w bardzo niewielkim stopniu przypominała pierwowzór,ale niektóre z tamtejszych były całkiem fajne. Nawet skusiłam się na Kleopatrę [skusiłam=dałam się naciągnąć]. Trwałość jest średnia,ale w końcu to olejek-bez alkoholu, utrwalaczy itp. Kupiłam go głównie ze względu na to,ze na słońcu nie powinno używać się 'prawdziwych' perfum z alkoholem. Poza Kleopatrą jeszcze Lotos był całkiem niezły.
Perfumy za alkoholem też były. Po prostu tamte olejki zmieszane z alkoholem. Chyba nawet bez utrwalaczy, bo trwałością nie grzeszyły. Stwierdziłam,że ten swój olejek, to ja sobie sama mogę zmieszać i wersji 'rzadszej' nie kupiłam :)

Poza tym w Sharm nie znalazłam żadnej 'prawdziwej; perfumerii [chociaż pewnie coś tam było w centrum handlowym w Naama Bay, do którego w końcu nie pojechałam,ale nie spodziewałabym się po tym niczego nadzwyczajnego patrząc na egipską strefę wolnocłową-to samo co w Polsce [no ale też mieli Fragile. Poza tym wszystkie Hermesy i śliczne, różnokolorowe miniaturki Baby Doll].

Jedynym cudem Egiptu były flakoniki na perfumy-do wyboru, do koloru. Cała masa szklanych , delikatnych flakoników zajmowała większość półek niektórych sklepów. Można było dostać oczopląsu ;)

Podsumowując - Egipt to świetne miejsce na ferie zimowe [odpoczęłam, wygrzałam, nabawiłam. No i nie dosięgła mnie "zemsta Faraona :)],ale perfumowego raju tam nie znalazłam. Raczej flakonikowy ;)

poniedziałek, 9 lutego 2009

Gucci Pour Homme


Dziki,nieco mroczny las- to przypomina mi Gucci pour Homme w swoim preludium. Nie ma tu miejsca na słodkie jagódki, ćwierkanie ptaszków czy hasające zajączki. Prędzej spotkamy tu wilka. I to złego.
Dreszcz emocji i niepokój-to jest na początku.

Na początek uderza mnie mocno drzewna woń ze sporą ilością pieprzu [aż nasuwa mi się 'pieprzenie w lesie' :P]. Agresywnie wierci w nosie,ale i tak każe co rusz wąchać nadgarstek...wącham i 'po nocy przychodzi dzień'-pieprz przestaje kąsać,a wyłania się piękna żywica-surowa, szlachetna, powoli cieknąca gęstą strugą. Zapach się nieco ociepla i poranną mgłę przecinają pierwsze promienie słońca. Czuć eleganckie, aromatyczne kadzidło i liść laurowy. To drugie troszkę nie pasuje mi do krajobrazu,ale co tam-bo do zapachu pasuje cudownie.

I na świcie dzień się kończy-bo zapach nie rozgrzewa się na mnie bardziej. Zostaje zadziorny i z lekkim dreszczem poranka.

A jaki wpływ ma na mnie GpH?
Na mnie: co rusz wącham nadgarstek. Na początku zapach trochę mnie drażni. Pieprz sprawia,że kręcę się i ogólnie jestem niespokojna. Ale nie jest to taki nieprzyjemny niepokój. Raczej dreszczyk emocji. Potem jest po prostu błogo-stary, mocny las , w który mogę się zagłębić w środku miasta.

na mężczyźnie: nie czułam go jeszcze na mężczyźnie,ale Gucci pour Homme jest szalenie męsko-erotyczny. Od razu kojarzy się z silnymi ramionami i to faceta, na którego warto zwrócić uwagę.



Opakowanie-
proste , klasyczne, męskie. Trochę nie pasuje do kobiecej dłoni ze wzgledu na 'toporny' kształt [szczególnie większa butelka]. Niepraktyczny przy psikaniu się,ale za to flaszeczka stabilnie, mocno stoi .

Trwałość-na mnie bardzo dobra.

Gdzie pasuje- dla mężczyzny raczej wszędzie. Kobiecie raczej nie pasuje na romantyczne wieczory we dwoje,ani na taneczną imprezę [chociaż to jeszcze zależy od klimatu lokalu ;)]

Komu pasuje-

mężczyźni: eleganckiemu facetowi. Bardziej pasuje do faceta po 30stce-dojrzałego, nie szalejącego po parkiecie i nie jadącego przy tym piwem, ani wódą :P

kobiety: w sumie podobnie jak u panów-pasuje mi bardziej do kobiet po 30 stce, eleganckich , zadbanych. Świetnie pasowałby do władczej, wysokiej szefowej [brunetki] ubranej w brązowy kostium...ale mimo że jestem niską, 22letnią blondynką, to i tak go kocham i nosze :D

Nuty zapachowe:
biały pieprz, różowy laur, imbir, drzewo papirusa, irys, wetiwer, ambra, białe kadzidło i skóra.

niedziela, 8 lutego 2009

Lanvin - Eclat D'Arpege EDP


Zapach budzący piękne wspomnienia. Nie mogę pozbyć się skojarzeń z Adriatykiem-z tamtejszymi upałami, z laskiem oliwnym i tamtejszym pachnącym powietrzem. Może dlatego nieco wtórny zapach jednak mi się podoba.

Otwarcie słodko-kwaśne . Czuję lekki kwasek od liści cytryny i owocową słodycz...pewnie brzoskwini , choć na mnie brzoskwinia na tyle zlewa się z innymi nutami,że nie pachnie już jak brzoskwinia. Do tego odrobinka zielska,ale takiego przyjemnego, rozgrzanego słońcem,a nie coś w stylu chwastów czy skoszonej trawy. Zresztą zielsko raz wychodzi i raz tylko wygląda :P

Potem wychodzi trochę więcej kwiatów,ale dalej zostaje jakaś owocowa słodycz. I cudowne , otulające ciepło. Wśród kwiatów dosyć wyraźnie wyczuwam kwaśnawy bez i wisterię. Dzięki nim zapachu nie można zaliczyć do owocowych słodziaków. Jest dobrze wyważony i harmonijny-nie jest ani specjalnie świeży,ani duszący. Brakuje mi w nim tylko jakiejś słonej, morskiej nutki. Wtedy do zupełnie byłby jak wakacje nad ciepłym morzem. Na szczęscie cytrusowa nuta trzyma się bardzo długo dając orzeźwiający posmak

Opakowanie-ładne,ale nie pasuje do zapachu. Fiolet niezbyt kojarzy mi się z zapachem,a złote zdobienie przypomina mi Egipt [a zapach już nie :P]

Trwałość-
całkiem solidna.

Gdzie pasuje-dla mnie pasuje raczej na ciepłe pory roku. Bardziej na dzień.

Komu pasuje-
kojarzy mi się ciemnowłosą dziewczyną o śródziemnomorskim typie urody. Wesołą , uśmiechniętą i spontaniczną.

Nuty zapachowe:

nuta głowy: liście sycylijskiego krzewu cytryny, zielony bez
nuta serca: wisteria, zielona herbata, kwiat brzoskwini, piwonia, osmantus
nuta bazy: biały cedr, słodkie piżmo, bursztyn

Perfumowe podróże - Montenegro



Na pierwszy ogień pójdzie Czarnogóra. Byłam tam latem 2008 i poza opierniczaniem się na plaży, morskimi kąpielami i zdychaniem z upału w Czarnogórskich miasteczkach ,szukałam jakiś ciekawych zapachów...No i z tym było kiepsko.

Z miast ,w których byłam mogę wymienić Kotor, St. Stefana i piękną , portową Budvę. I niestety nigdzie nie znalazłam nic specjalnego. W Kotorze nie trafiłam na żadną 'typową perfumerię'-same drogerie. St. Stefan jest typowo turystyczną mieścinką. Śliczną i pełną uroku,ale perfumoholic wyjedzie stamtąd z pustymi rękami. W Budvie było o tyle lepiej,że gdzieniegdzie można było trafić na handlarzy podróbkami :) Czyli ślad perfum był,ale raczej na nic się nie zdał. Choć nie jestem w stanie powiedzieć,że tam na pewno nie znajdzie się żadna normalna perfumeria, bo nie sposób było przejść cały ten labirynt uliczek [i tu labirynt trzeba czytać dosłownie :P]. Mijałam parę drogerii,ale na perfumerię nie trafiłam. Zresztą kosmetyki w Czarnogórze są w podobnych cenach jak u nas [ niektóre droższe], więc na jakieś specjalne okazje bym nie liczyła.


No i chyba jestem w stanie wytłumaczyć zapachowe ubóstwo Czarnogóry....nasze lato jest niczym w porównaniu z ich latem. W ciągu dnia temperatury były nieznośne [trzeba było co jakieś 10-15 min taplać się w morzu],a słońce nie nie pozwalało na znalezienie większego kawałka cienia. Jak wiadomo używanie perfum w takich warunkach [poza wersjami bezalkoholowymi] może skończyć się plamami na skórze...pewnie dlatego lato było tak ubogie w punkty sprzedaży perfum [a zimą i tak nie ma co tam jechać, bo temperatury nijakie :P].

Chociaż w sumie jedno zapachowe wrażenie było niesamowite. W upale roznosił sie przecudowny zapach olejków wydzielanych przez liście jednego z tamtejszych krzewów. Zapach słodki, upojny i leciutko pikany. Niestety nie wiem co to był za krzew ,ale do tej pory szukam jego nuty w perfumach , olejkach zapachowych itp...i jeszcze nie trafiłam.

Podsumowując-wakacje w Czarnogórze były bardzo udane [morze cudownie ciepłe, kamienne plaże nie tak niewygodne jak myślałam (byle wchodzić do wody w butach), widoki piękne, pole namiotowe było w lasku oliwnym... i ten cudowny zapach w powietrzu],ale raczej 'perfumeryjnych pamiątek' się stamtąd nie przywiezie .

niedziela, 1 lutego 2009

Nina Ricci - Les Belles [pomidores?]


Zacięcie posmarowałam nadgarstek i z jeszcze większym zacięciem szukałam na nim 'bezczelnych' pomidorów-ostrego,świeżego zapachu pomidorowego 'ogonka' gdy się go potrze..i nie znalazłam pomidora...a to bezczelność.


Właściwie tylko te obiecane pomidory zainteresowały mnie w zielonej wersji Les Belles. Spodziewałam się czegoś wyjątkowego,a dostałam zwykłe, lekko słodkie, proste perfumy. Coś niezwracającego uwagi i nie wyróżniająco się specjalnie. Słodkawy i świeży zawód...

Na początku wywąchałam nawet lekką pikantność liści pomidorów,ale niestety ta nuta zniknęła na mnie momentalnie. Ustąpiła owocom i kwiatkom. Szkoda. Ale nie mogę napisać,że zapach jest brzydki. O nie! On jest ładny i poprawny. A przez ta poprawność wydaje mi się zupełnie nieoryginalny.

Opakowanie- bawi mnie :P Niespotykane i ciekawe. 'Smaczku' dodaje nazywanie go 'zieloną kupą w koronie' :)

Trwałość-kiepska

Gdzie pasuje-
zapach niezobowiązujący. Pasuje raczej na dzień. Najlepiej letni,albo wiosenny. Zresztą może wypróbuje go jeszcze raz latem...bo cały czas mam nadzieję,że poczuję w nim te pomidory

Komu pasuje-kojarzy mi się z wesołymi , radosnymi dziewczynami

Nuty zapachowe:
Nuta głowy: porzeczka, brzoskwinia, morela, liście pomidorów
Nuta serca: konwalia, cyklamen, róża, frezja

Nuta bazowa: piżmo,mech, malina

Comme des Garcons - Kyoto

Delikatny, papierowy domek...tak łatwo go zdmuchnąć .
A w domku leży chory starzec. Kapłan. Dręczy go i starość, i choroba, i suchość w ustach. Kapłan wierzy...Nawet jeżeli nie w ozdrowienie, to wierzy,że śmierć nie będzie dla niego zbyt okrutna. Zabierze go cicho i spokojnie. Zwleka się na chwilę z materaca i zapala kadzidło .Jak umrzeć to z godnością. Jak umrzeć to w samotności.
Delikatny , papierowy domek...tak łatwo go zdmuchnąć. Ale wiary, która w nim mieszka nikt nie zniszczy.



Kyoto jest dziwne. To pierwsze co mam do powiedzenia. Jest suche, na początku mocno przyprawione i gorzkawe. Jednocześni skomplikowane i proste. Wieje chłodem i wierci w nosie.

Przez pierwsze półtora godziny,wąchając nadgarstek co jakiś czas próżno szukałam jakiegoś rozgrzania, uczłowieczenia-zapach pozostawał na mnie szorstki i zimny jak japoński, górski strumyk. Cały czas czuje w nim mocne, ciekawe kadzidło . Tym razem dymek kojarzy mi się właśnie ze smutkiem, pokutą i uduchowieniem. Z siłą, która płynie z wewnątrz.

Dalszy rozwój przynosi jakąś delikatność. Zapach już nie ociera mi się o skórę ,ale zaczyna ją opływać. Lepiej wyczuwam w nim nutkę cedrową. Ładnie się komponuje i przywołuje skojarzenia z krajobrazem Japonii. Mimo to pozostaje surowy, prosty i głęboko uduchowiony.

Opakowanie-charakterystyczne dla serii

Trwałość-dobra. Na mnie lepsza niż Zagorska

Gdzie pasuje-kojarzy mi się z momentami zadumy i koncentracją. Zupełnie nie pasuje na imprezę, plażę itp. Ze swoim chłodem dobry na zimę [z latem zupełnie mi się nie komponuje]

Komu pasuje- moim zdaniem pasuje do osoby zrównoważonej, spokojnej i silnej wewnętrznie.

Nuty zapachowe:
kadzidło, drewno tekowe, olekjek cyprysowy,paczula, kawa, wetiwer, ambra, kwiat kocaniki, cedr wirginijski.

Comme des Garcons - Zagorsk

Niektórzy twierdzą,że Zagorsk jest zapachem smutnym...Ale nie dla mnie. Pierwsze nuty przypominają mi dom i ciasto marchwiowe mojej mamy.Może to dziwne,ale tuż po spryskaniu się czuję zapach świeżo startej marchwi. A jak marchew,albo ciasto [w którym na szczęście po upieczeniu marchwi nie czuć] mogą być smutne :D

W krótkim czasie marchewce Comme de Garcons rosną igły i zaczyna wybijać się iglasty zapaszek. Niestety na mnie dość długą chwilę zajmuje mu zdominowanie radośnie panoszącego się po mnie pomarańczowego warzywka...tak z pół godziny i lepiej czuć lasek iglasty...Ciekawym spostrzeżeniem jest,że jak użyję Zagorka oszczędnie i delikatnie, marchew czuć,a jak mocniej się nim 'zleje' marchwi to prawie nie przypomina. Tyle,że szkoda mi używać więcej niż jest to potrzebne czegoś co można dostać w najlepszym wypadku za 5 pln za 1ml :)



Dalej jest już tylko lepiej. Sosna mocno się rozwija i Zagorsk kojarzy mi się z biegiem po lesie...ale po zachodzi słońca. Wszędzie zapach świeżego igliwia, lekki chłód [ale nie martwy jak w Avignonie], lekka mgła ...do tego dreszczyk emocji i strachu. Po prostu jestem sama w lesie o zmierzchu.

Dalszy rozwój to ten mały drewniany kościółek. Nie tylko ze względu na zapach drewna,ale na ocieplenie się zapachu i poczucie większego bezpieczeństwa. Sosna już nie jest ostra i chłodna,ale ocieplona, miększa i ładnie układająca się na skórze wraz z kadzidłem. Jakoś tak pobudza do zadumy...

Potrafiłam pokochać Zagorsk za obie fazy [fazę warzywną mu daruję :P], bo obie są piękne i wyjątkowe-i wieczorny chłód pustego lasu i kadzidełko dymiące w małym , przytulnym kościółku. Wyjątkowy jest zarówno sam zapach jak i przemiana na skórze...
Zagorsk jest dla mnie zapachem przestrzeni. Wielkiego , niekończącego się lasu, w którym można się zgubić i nigdy z niego nie wyjść.

Opakowanie-charakterystyczne dla serii...ale raczej nieciekawe.

Trwałość-dobra,ale oczekiwałam lepszej.

Gdzie pasuje-
jak ktoś pokocha ten zapach, to będzie nosił go wszędzie. Dla mnie jest nienarzucający się ,ale spotkałam się z opiniami ,że miło jest go powąchać,ale żeby nosić ,to tak niezby. Oczywiście sę nie zgadzam :P Lepiej wybrać go na chłodniejsze dni,niż środek lata. Na wiosnę wedłu mnie jest jak najbardziej ok - kojarzy mi się z zielenią

Komu pasuje-unisex .

Nuty zapachowe:
białe kadzidło, sosna ,cedr,drewno hinoki, ziele angielskie, fiołek , irys, drewno brzozowe