czwartek, 9 września 2010

Thierry Mugler - Womanity

Nowy zapach Thierrego Muglera niedawno ukazał się w Polskich perfumeriach. Stojąc sobie grzecznie na półce, od razu przyciągnął moją uwagę. Mimo różowego koloru po prostu musiałam spryskać się zawartością pięknego flakonu...misternie zdobiona flaszeczka aż prosiła się o wzięcie w łapki, pomacanie...a głupio byłoby tak ją macać i nawet nie przetestować [zresztą dziś skusiła mnie tak trzeci raz :) ]

I nie jest źle, chociaż tak jak się spodziewałam było słodko i różowo. Lubię niektóre słodkie zapachy [Hypnotic Poison, Lolity itd.]. Nowym perfumom Muglera brakuje  jednak ostrego, twardego charakterku i podtekstu, który mógłby skusić mnie na choć krótki, niewinny flirt. Ale i tak wąchałam go z naiwną przyjemnością. Bo gdyby mi się jednak spodobał, to mogłabym sobie sprawić taki śliczny flakon...a kupno perfum dla samej buteleczki wydaje mi się poronionym pomysłem.

Początek jest gładki, różowy i nieco 'pulchny'. Łaczy w sobie owocową słodycz z odrobiną pudru sklejonego ambrą. Kompozycja jest gęsta, trosdzkę ulepowata, ale nie tandetna. 

W rozwinięciu, niestety owoce nie wyodrębniaja się wystarczająco. Miałam nadzieję,że będzie czuć wyraźną, ociekającą sokiem figę, albo ciekawe, kwaśne kiwi. Słodkie 'biedactwo' zostało zbyt mocno przytłoczone kremową, choc ładną paczulą, a zielony 'nielot' nieśmiało zagrzebał się gdzieś w gęstwinie ciężkich nut. Na szczęście paczula nie przybiera szarych, piwnicznych odcieni, jak czasami miała zwyczaj robić w Angelu. 

Na tym etapie pojawia się równiez piżmo. Nie jest mydlane, a charakterystycznie miękkie i raczej nie 'bije' piany jak  w Clair de Musc Lutens'a. Za to Womanity dostaje ode mnie 'plusa'. 
W głównej fazie zapach kojarzy mi się z watą cukrową-tzn. nie tym jak pachnie wata ,a raczej z jej strukturą-splątanych cieniutkich nici, które przy najmniejszym dotyku pękają, przy odrobinie wilgoci kleją się do siebie ,a pod naciskiem słychać cichutkie chrupnięcie. Nawet ciekawie upleciona kompozycja ;)

Po  jakiś pięciu godzinach, z Womanity zostaje właściwie sama baza [Angel potrafił grać na ciele jakoś dłużej i bardziej intensywnie]. Na tym etapie czuć głównie lekko osłodzone piżmo z bardzo ulotną nutką figową. Nieszczególnie ciekawe zakończenie. 

Womanity kojarzy mi się z kobietą romantyczną ,ale pewną siebie. Bardziej słodką, niż seksowną. Dosyć naturalną- o bladej, niespalonej solarium skórze w różowawym odcieniu, blond włosach i jasnoniebieskich oczach. Nagą, ale nie 'wulgarnie'. Szkoda, że zapach jest na mnie dosyć statyczny-mało ewoluuje i nieciekawie się kończy, bo mogło z tego wyjść coś całkiem fajnego.

Opakowanie- po prostu piękny flakon. Dość prosty kształtem , wygodny w użyciu, z misternym, metalowym zdobieniem przy atomizerze i nakładką na łańcuszku chroniącą 'psikacz'. Buteleczka kojarzy mi się z magicznym , miłosnym eliksirem z jakiegoś fantasy.

Trwałość- dobra,ale słabsza niż Angel'a. 

Gdzie pasuje- nadaje się jako zapach 'dzienny' na chłodniejsze dni. Na wieczór będzie pasował praktycznie zawsze.
Komu pasuje- zapach damski. Pasuje do kobiet o delikatnej urodzie i łagodnym nastawieniu.

Nuty zapachowe: 
figa, kiwi, drzewo figowe, piżmo, kawior, ambra

2 komentarze:

  1. Oooo, bosko przeczytać, że Womanity już jest u nas i że na żywo flakon prezentuje się atrakcyjnie. Nieco gorzej, że zapachowo to owocowy pluszaczek...
    Nie mogę się doczekać przetestowania! :)

    daigee

    OdpowiedzUsuń
  2. Testuj, testuj. Tragiczne Womanity nie jest, ale na mnie jakoś niezbyt ciekawie się układa.

    OdpowiedzUsuń